środa, 26 lutego 2014

Rozdział 3

   Jane czekała w altanie. Próbowałam wyglądać tak jakby nic się nie stało, bez rezultatów. Nadal trawiłam słowa dyrektor :
- Co jest? - spytała, zaniepokojona Jane.
- Nic - odparłam, niepewnie.
- Widzę, że coś się stało. Co chciała Bell? - spytała, zdenerwowana.
- Tłumaczyła mi zasady, które do miłych nie należą -skłamałam.
- Zwykle mówi to przed zajęciami. Przechodzi jakąś przemianę, czy jak? Nie przejmuj się. Ja telefonu używam nawet na lekcjach i nikt z nauczycieli się jeszcze nie skapnął - rzekła, śmiejąc się.
Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że jedno kłamstwo rodzi kolejne. Jeśli to co mówiła Bella było prawdą, to dobrze zrobiłam. Wmawiając sobie tę durną wymówkę czułam się nieco lepiej. W trakcie drogi do pizzerii Jane mówiła jak najęta. Na początku uważnie ją słuchałam, po jakimś czasie przestałam.
   W miejscu, gdzie jadłyśmy sytuacja nie uległa zmianie. Dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest wegetarianką, boi się krów i nienawidzi frytek, a tym bardziej ziemniaków. 
    Wieczorem siedząc nad pracą domową do mojego pokoju weszła mama, niosła tacę babeczek :
- Pomyślałam, że jesteś głodna - rzekła, kładąc tacę na biurko.
- Nie do końca, ale dla twoich pyszności znajdę jeszcze jakieś wolne miejsce - odparłam, z uśmiechem.
- Mam coś dla ciebie, taki mały prezent - rzekła, po chwili.
Położyła prze de mną dżinsowy plecak, ozdobiony w niektórych częściach ćwiekami : 
- Dziękuję - burknęłam, zdziwiona.
- Nie podoba ci się? - spytała, smutno.
- Jest piękny, idealny wręcz - odparłam, zachwycona.
- Cieszę się, że tak uważasz. Nie należał do tanich - rzekła, szczęśliwa.
- Naprawdę nie trzeba było...- tłumaczyłam, zakłopotana.
- Córeczko. Nigdy cię nie rozpieszczałam, zawsze z ojcem trzymaliśmy cię na dystans. Uwierz, że my cię naprawdę BARDZO, ale to BARDZO kochamy. Nie zachowywaliśmy się jak prawdziwi rodzice. Liczyliśmy, że dając ci wybór wychowamy cię na samodzielną, odważną dziewczynę. Teraz widzę, że popełniliśmy błąd. Przykro mi, że twoje życie wyglądało nie tak jak innych dzieci - rzekła, opiekuńczo.
Zaczęły mi po policzkach spływać łzy. Z jednej strony cieszyłam się, że żałują swego postępowania. Z drugiej strony przypomniały mi się drastycz ne sytuacje z czasów, gdy byłam dzieckiem. Dodatkowo nie byłam pewna, czy słowa były wypowiedziane szczerze. W końcu ojciec się nie zjawił na tej rozmowie. Ostatecznie przekonały mnie płacz mamy :
- Mamo, dlaczego taty nie ma z nami? - spytałam, drgającym głosem.
Odetchnęła z ulgą : 
- Wyjechał w sprawach służbowych do Portugalii - odparła.
Zamilkłam. Nie chciałam kontynuować rozmowy. Zbyłam mamę zwykłym "Wybaczam". 
    W szkole Jane była mocno podekscytowana :
- Megan! Musisz poznać moich przyjaciół! - krzyknęła, wesoło.
Pobiegła trzymając mnie za rękę do stołówki. Podeszłyśmy do stolika znajdującego się na środku sali. Siedziała tam grupka nastolatków :
- Hej. Chcę wam kogoś przedstawić - rzekła, skacząc z radości Jane.
- Jane, spokojnie, bo jeszcze sobie, albo nam coś zrobisz - odparła, śmiejąc się dziewczyna w idealnie prostych, czarnych włosach, posiadająca lekkie rysy twarzy niczym anioł.
- Megan, poznaj Luizę - rzekła, ignorując zaczepki Jane.
- To Lucas - dodała, po chwili wskazując ręką na chłopaka w czarnych włosach. 
- Witam - odparł, ze śmiechem.
Jane chciała przedstawić kolejnego młodzieńca, ale ten ją ubiegł :
- Mów mi Jace - rzekł, patrząc swymi niebieskimi oczami. Jego blond włosy sprawiały, że poczułam gęsią skórkę. Zdecydowanie wyglądał lepiej niż Lucas.
Odpowiedziałam mu szczerym uśmiechem.
   Podczas uśmiechu zainteresował mnie pewien męski osobnik siedzący przy stole znajdującym się w kącie. Odnosiłam wrażenie, że obserwował nasze miejsce, mówiąc jaśniej - nas :
- Jane, kim jest tamten chłopak? - spytałam, unikając jego spojrzenia.
- To Mick. Obiekt westchnień wszystkich dziewczyn w szkole. Wyjątkiem jestem ja i Luiza - odparła, z pogardą.
Kątem oka spojrzałam w jego stronę - uśmiechał się. Nie był to przyjemny wyraz twarzy, tylko denerwujący uśmieszek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz