czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 8

   Zniecierpliwiona czekałam na jej odpowiedź. Zauważyłam, że Jane nerwowo przebiera ciastkiem w ręce. Spojrzałam na nią trochę obrażonym spojrzeniem, jednakże w szybkim tempie zmieniłam ten wyraz na łagodny uśmiech. Wystarczyło, aby dowiedzieć się co miała na myśli :
- Większość osób w naszej szkole myśli tylko sobie. Mają ogromne wyobrażenia o sobie. Sądzą, że mogą zrobić wszystko. Nie ufam nikomu z nich i wiem, że gdybym ich tu zaprosiła...- rzekła, ponuro.
Zrobiłam zdziwioną minę :
- A Luiza? Lucas? - spytałam, specjalnie omijając Jace'a.
- Luiza to moja przyjaciółka, ale czasami odnoszę wrażenie, że coś prze de mną ukrywa. Lucas tak samo - odparła, obojętnie.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przypomniały mi się słowa Belli. Uznałam, że powinnam być miła dla Jane, więc próbowałam dodać jej otuchy :
- Cieszę się, że mnie tu zaprosiłaś. To na prawdę ma dla mnie ogromne znaczenie - rzekłam, z uśmiechem.
Dziewczyna odpowiedziała tym samym. Przez resztę dnia nie wracałyśmy do tematu :
- Co sądzisz o Jacie? - spytałam, niby przypadkiem.
- Jace? Jego z całej szkoły lubię najbardziej. Darzę go pewnego rodzaju zaufaniem i wiem, że nigdy mnie nie zawiedzie - odparła, wesoło.
Zamilkłam. Oczekiwałam innej odpowiedzi np.że jest bezwzględnym łamaczem kobiecych serc, oschłym człowiekiem, kolejne jej słowa były dla mnie sporym zaskoczeniem :
- Zawsze odpowie szczerze, nie będzie tak jak niektórzy owijał w bawełnę. Dlatego czasem, gdy pytamy go o naprawdę straszne rzeczy związane z nami, lepiej tego nie robić - dodała, patrząc na mnie.
- Doprawdy? - spytałam, trawiąc jej słowa.
- Zrobiło się ciemno, lepiej wróć do domu. Dasz sobie radę? - odparła, lekceważąc me słowa.
- Przetrwam....Chyba - rzekłam i nim się obejrzałam stałam przed bramą do jej willi.
Zmęczona szłam przed siebie, gdy nagle zobaczyłam, że jestem w zupełnie obcym miejscu. Otaczał mnie gęsty las, przerażona szukałam jakieś drogi prowadzącej ku jakiejkolwiek ulicy. Bezskutecznie. Wykręciłam numer do ojca, nie odebrał :
- Niech to szlag! Brak zasięgu! - pomyślałam, wściekła.
Usiadłam na pobliskim kamieniu i wpatrzona w niebo zamknęłam oczy. Nie wiem jak to się stało, ale usnęłam. Zachowałam się lekkomyślnie - wiem, ale zmęczenie jest rzeczą silniejszą od człowieka. Ze snu zbudził mnie głośny trzask. Trzask łamanych gałęzi. Zerwałam się na równe nogi i pół przytomna poszłam w kierunku, z którego wydobywał się dźwięk. W ręku trzymałam patyk znaleziony po drodze. Nigdy nie wiadomo co się w lesie czai. Stanęłam. Zza moich pleców wydobywało się coś dziwnego - mocny oddech. Kątem oka dostrzegłam cień - postura wysokiej postaci. Przerażona obróciłam głowę - krzyknęłam.
    Postać przypominała człowieka, szczerze mówiąc gdybym spotkała ją na ulicy uznałabym ją za zwykłego przechodnia. W blasku księżyca dostrzegłam, że w jej czerwonych oczach czaił się gniew połączony z rozbawieniem. Usta czerwone niczym krew, która spływała po jej policzkach, a zęby...Kły! Najprawdziwsze kły! Biegłam, słyszałam śmiech. Znalazłam się tak daleko od miejsca dziwnego spotkania, że sądziłam, że jestem w bezpiecznej części lasu. Pomyliłam się. Prze de mną stała ta sama postać. Staliśmy obok siebie na tyle blisko, że czułam jej zapach - krew, wino, drogie perfumy. Poczułam mocny uścisk w głowie. Zostałam przygnieciona do pobliskiego drzewa. Mężczyzna trzymał rękę nad moją głową, a oczy wpatrywał prosto w moje :
- Małe dziewczynki nie powinny w nocy włóczyć się po lesie, to niebezpieczne. Teraz będziesz miała nauczkę - rzekł, jadowicie.
Odepchnęłam go od siebie. Wzięłam kij i z całej siły uderzyłam go w głowę. Nawet nie drgnął. Wiedziałam, że to już koniec. Po policzkach leciały mi łzy. Już się zbliżał, już prawie leżałam trupem, gdy...Pojawił się Jace! Wbił postaci kołek prosto w serce, po czym mężczyzna upadł na ziemię. Minęło kilka minut, a jego zwłoki zmieniły się w popiół.
   Następnego dnia obudziłam się w nieznanym mi dotąd pomieszczeniu. Pokój przypominał salę szpitalną, ale ze względu na jej gotyckie okna i sufit nie mogło być to miejsce, o którym myślałam. Strasznie bolała mnie głowa. Na krześle obok łóżka siedział Lucas. Wtedy dotarło do mnie, że jestem w ich akademiku. Widząc, że się obudziłam wstał, jakby na porażenie prądu. Chwycił mą dłoń mówiąc :
- Będzie dobrze.
Nie wątpiłam w to, w ogóle co się stało? Przecież nie odniosłam żadnych poważnych obrażeń, tak przynajmniej myślałam dopóki nie zobaczyłam ogromnych ran na rękach, czyli las nie był snem to stało się na prawdę. W drzwiach stał Jace. W odróżnieniu od Lucasa sprawiał wrażenie osoby, której nie interesował mój stan i która chciała, abym jak najszybciej opuściła ich "dom".
    Kiedy Lucas zostawił nas samych nie czekałam chwili i pewna siebie rzekłam :
- Kim był ten człowiek, który wczoraj chciał mnie zabić?! - rzekłam, niemal krzycząc.
- Jaki człowiek? - spytał.
- Nie udawaj idiotę. Wiem, że coś prze de mną ukrywasz i domagam się prawdy, która ma jakiś ze mną związek! - krzyknęłam, wściekła.
Gestem ręki kazał mi być cicho :
- Nie kłamię, tylko żaden człowiek nie chciał cię zabić. Jeśli już to był to wampir, w którym znajduje się jakieś 10% człowieka. W większości okrutnego i pozbawionego wszelkich skrupułów - rzekł, obojętnie.
- Kto? - spytałam, zszokowana.
- Wampir : postać żywiąca się krwią, wróg wilkołaków, zawsze piękna, żyjąca wiecznie...Dopóki ktoś tak uzdolniony jak ja ją nie zabije - odparł, z ironią.
- Wiem z wielu książek czym jest wampir, ale...- rzekłam, mając nadzieję, że to jakiś głupi, nieudany żart.
- Zazwyczaj w książkach przedstawiane są w zupełnie innym świetle. W prawdziwym życiu nigdy nie pokochają śmiertelnika i nigdy nie będą mieć tych kłopotów "kogo wybrać" - rzekł.
Poczułam coś w rodzaju upadku. Przed oczami pojawił mi się ciemny obraz, słyszałam nawoływania, ale z jakieś przyczyny nie mogłam na nie odpowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz