- Jak tam zdrówko? Zaliczyłaś niezły upadek na drodze. Ach te kałuże. Dobrze, że byliśmy niedaleko - rzekł, na przywitanie Lucas.
- Słucham? - spytałam, zdziwiona.
- Miałaś mały wypadek. Na szczęście nie odniosłaś żadnych trwałych uszkodzeń - odparła, obojętnie Luiza.
Zamilkłam. Ich słowa nie zgadzały się z moją historią. Chwilę to trwało zanim zorientowałam się, że kłamią. Nie chcieli, abym znała prawdy :
- Nie miałam żadnego wypadku. W lesie zostałam zaatakowana przez...Wampira, tak? Jace jest świadkiem - rzekłam, buntowniczo.
Spojrzeli na Jace'a, przesyłając mu lodowate spojrzenie. Zignorował ich, co wcale nie było korzystne dla mnie :
- Nie wiem o czym mówisz. Masz wstrząs pourazowy, wyobraziłaś sobie coś, co tak na prawdę nie istnieje - odparł, z pogardą.
Zabolały mnie te słowa. Sądziłam, że chociaż on stanie po mojej stronie, byłam zdana tylko na siebie. Przez krótki moment przyznałam im rację, ale w końcu mój umysł otrzeźwiał i cała scena wyraźnie pojawiła mi się przed oczami. Długo to trwało, zanim dali mi spokój. Cały czas próbowali wpoić mi wymyśloną bajeczkę. Po (z pewnością) godzinie wyszli na korytarz uchylając drzwi. Z dudniącym sercem podeszłam bliżej. Miałam nadzieję, że pozostanę niezauważoną. Prowadzili żywą dyskusję :
- Wymazacz powinien zadziałać - rzekł, zmartwiony Lucas.
- Może nie jest człowiekiem...- odparł, zamyślony Jace.
- Wygląda jak człowiek, zachowuje się jak człowiek - rzekła, poważnie Luiza.
- Nie zapominaj, że my również sprawiamy wrażenie normalnych nastolatków, a jesteśmy...- odparł Jace.
Nie dokończył zdania. Może było to tak oczywiste, że marnowanie na to słów nie posiadało najmniejszego sensu :
- Jace ma rację. Musi być jedną z nas - rzekł, Lucas.
- Albo kimś gorszym...- odparła, ponuro Luiza.
- W takim razie nie mogła by wejść do Instytutu - rzekł, kpiąco Jace.
- Najlepiej ją spytajmy - odparła Luiza.
- Odnoszę wrażenie, że ona sama nie wie do końca kim jest - rzekł Jace.
Zrobiłam gwałtowny krok w tył, a więc miałam rację. Sądzili, że nie jestem człowiekiem...Zaraz przecież jestem, ale...Kim oni byli? Skoro nie ludźmi to...Wampirami? Nie, w końcu o nich wyrażali się jako "gorsi", a może chodziło im o coś innego? Te myśli nie dawały mi spokoju. Chciałam wrócić do domu, do wiecznie gniewnego ojca i naburmuszonej mamy. Niestety nie mogłam. Nie wiedziałam nawet gdzie jestem.
Resztę dnia spędziłam w łóżku. Nikt mnie nie odwiedził. Zasmucił mnie brak jakiejkolwiek interwencji ze strony rodziców. Rano rozkazano mi zejść na śniadanie do jadalni. Otrzymałam jakiegoś nieznajomego do pomocy. Postać szara, niczym nie wyróżniająca się z tłumu. Wchodząc zauważyłam Jace'a siedzącego obok Luizy. Nie co dalej siedział Lucas. Chciałam się trzymać od nich z daleka, więc zajęłam miejsce obok jakieś małej uczennicy, wyglądającej na 12 latkę. Miała na imię - Prim. Oryginalne imię, z którym spotkałam się tylko raz. Czytając "Kosogłos". Zaciekawił mnie fakt, że skoro wampiry istnieją, to czy sytuacje przedstawione w książce też są prawdziwe? Absurdalne myślenie. Chciałam klepnąć się w głowę, ale w porę przypomniałam sobie, że oprócz mnie siedzą tu inni uczniowie. Było ich siedmiu. Wszystkich przedstawiła Luiza. Czarnowłosa, ubrana na czarno dziewczyna - Effy. Czarnowłosy francuz - Sylviest, Dziewczyna o typowo portugalskich rysach - Monica. Edwin - blady chłopak, o ponurych zielonych oczach. John - uśmiechnięty od ucha do ucha osobnik płci męskiej. Prim (o której wam wspomniałam) posiadająca długi, piękny, blond warkocz. Najbardziej zainteresował mnie umięśniony, czarnowłosy chłopak, albowiem był to Mick!
Zaczerpnęłam tchu. Jego obecność miała na mnie zły wpływ. Zdenerwowana jadłam posiłek. Wszyscy śmiali się, rozmawiali o błahych sprawach. W końcu kolacja dobiegła końca. Szybkim krokiem szłam w kierunku swego pokoju, który tak na prawdę nie był mój. W środku czekał na mnie Jace :
- Czego tu chcesz? - warknęłam.
Nienawidziłam go.
- Powinniśmy porozmawiać, nie sądzisz? - odparł, siedząc na moim łóżku.
- Niech zgadnę zaraz mi spróbujesz wmówić, że spadłam ze schodów? - rzekłam, wściekła.
Roześmiał się :
- Dobrze masz rację. Widziałaś wampira, ale nie znaczy to dla ciebie nic dobrego - odparł, po chwili.
- Wiem - skłamałam.
Chciałam wyjść na mądrą, dojrzałą, świadomą tej chorej sytuacji młodą kobietę. Tak na prawdę nie wiedziałam nic :
- Możliwe, że jesteś łowczynią. Każdy z łowców ma jakiś dar - rzekł.
- Jaki jest twój? - spytałam, bez chwili namysłu.
- Świetne władanie bronią i rozsądny umysł. Należę do jednych z najlepszych łowców. Luiza jest zwinna i szybka, a Lucas mądry - odparł.
- Sądziłam, że macie tylko jedną dodatkową "moc" - rzekłam, zdziwiona swoją powagą.
- Zawsze są wybrani trzej przywódcy, którzy mogą mieć nawet trzy dary. Oczywiście na ten trzeci muszą sobie zasłużyć - odparł, z lekkim uśmiechem.
- Kto jest trzecim przywódcą? - spytałam, starannie dobierając słowa.
- Mick - odparł, szybko.
Zadrżałam :
- Jakie ma dary? - spytałam, zdenerwowana.
- Siłę i szybkość. Oczywiście nie jest nawet w połowie tak szybki jak krwiopijcy, ale jeśli miałby się zmierzyć z nawet najszybszym człowiekiem świata, wygrałby - odparł, z dumą.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez pewien czas siedzieliśmy w ciszy :
- Nie wiesz jaki jest mój, prawda? - spytałam.
- Zacznijmy od tego, że nie wiem kim jesteś - odparł, ze śmiechem.
- Łowcą? - spytałam, zaniepokojona.
- Nie wiem - odparł.
- Polujecie tylko na wampiry? - spytałam, po chwili.
- Na wilkołaki też. Nigdy nie atakujemy pierwsi. Jedynie odpieramy atak. Jeśli sprawa jest na prawdę krytyczna wtedy dokonujemy działań wojennych - odparł, poważnie.
- Jest was tylko dziesięciu - rzekłam, zdumiona.
- Mamy pięćset drużyn na całym świecie, w każdym po dziesięć osób - odparł, poważnie.
- Jak dowiecie się kim jestem? - spytałam.
- My? - odparł, ze śmiechem.
- A niby kto? - spytałam, gniewnie.
- Ty - odparł i wyszedł.
Oszołomiona stałam na środku pokoju. Po prostu sobie wyszedł, nie zostawiając żadnych wyjaśnień. Typowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz