Następne dni kazano mi przeleżeć w łóżku. Czułam się na prawdę dobrze i nie widziałam sensu ciągłego leżenia w łóżku. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Starałam się nie myśleć o rodzicach, o tym, że nic dla nich nie znaczę. Najbardziej denerwował mnie fakt, że obietnice mamy na nic się nie zdały.
W końcu pozwolili mi opuścić salę. W jadalni czekała na mnie Bella. Zupełnie o niej zapomniałam. Cała ta chora sytuacja sprawiła, że zapomniałam o całej tej szkole! Z lekkim uśmiechem podeszła do mnie, siląc się na uścisk :
- Jak się czujesz? - spytała, opiekuńczo.
- Świetnie i nie rozumiem dlaczego jestem tu przetrzymywana. Przyjechałaś, aby zabrać mnie do domu, prawda? - odparłam, z nadzieją.
Westchnęła :
- Megan. Na razie nie możesz wrócić do domu - rzekła, ponuro.
- Co? Dlaczego? Coś się stało? - spytałam, zmartwiona.
- Nie, ale może się coś stać - odparła, poważnie.
- To znaczy? - spytałam.
Wskazała mi ręką na krzesło. Chciała, abym usiadła. Zrobiłam to :
- Nie jesteś człowiekiem, o czym już wiesz. Być może jesteś łowcą, co oznaczałoby dla ciebie wiele dobrego. Dzisiaj przejdziesz test, który ostatecznie powie nam kim jesteś. Postacie nie z tego świata wyczuwają łowców i czasem potrafią ich zaatakować. Narazisz w ten sposób na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i swoich bliskich, a teraz chodź. Przygotujemy cię do testu - rzekła, spokojnie.
A więc ona też jest w to wplątana, czy to możliwe, aby była łowcą? Zadawałam sobie te pytania idąc za nią długim, ciemnym korytarzem. W końcu dotarliśmy do celu naszej podróży, którym był pokój urządzony nowocześnie. Był ogromnych rozmiarów. Mnóstwo kostiumów, a także luster sprawiało, że czułam się tak jak przed jakimś przedstawieniem. Ostatnio występowałam w przedszkolu. Wtedy sprawiało mi to radość. Chciałam być aktorką. Ostatecznie aktorstwo znielubiłam przez ojca. Długa, niemiła historia, której nie będę wam opisywać.
Założono na mnie kostium koloru granatowego, był elastyczny, a prze de wszystkim wygodny. Następnie związano me brąz włosy w luźny warkocz. Lekki makijaż sprawił, że "wróciłam do żywych". Nagle rozbłysły światła. Usłyszałam "powodzenia" i poszłam w jego kierunku. Serce biło mi jak oszalałe. Niestety nie było odwrotu. Doszłam do wielkiej, niebieskiej areny. Świeży podmuch wiatru orzeźwił mój umysł. Niebo było zachmurzone, zanosiło się na deszcz. Usłyszałam głos dobiegający z...No właśnie, w tym problem, że nie wiem skąd. Był silny, męski. Przeszły mnie dreszcze :
- Szybkość - rzekł.
Zdziwiona stałam niczym "słup", gdy nagle wyskoczył olbrzymich rozmiarów wilk. Sparaliżował mnie strach. Bestia z kłami ostrymi jak brzytwa leciała prosto na mnie. Przerażona nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie nawet krzyknąć. Nagle zwierzę padło na ziemię. Popatrzyłam za siebie - Bella!
Uderzyła z całej siły go w tors. Z potężnym rykiem upadło na ziemię. Wstyd - to uczucie opanowało całą mnie. Z pewnością był to jeden z testów, a skoro rzucił "Szybkość" miałam uciekać. Chcieli sprawdzić moją sprawność fizyczną, a tymczasem zdziwiłam ich brakiem jakiejkolwiek reakcji. Bella patrzyła na mnie ze współczuciem. Nienawidziłam tego. Spotkałam się z tym w życiu tyle razy, że miałam prawo tego nie lubić. Myślałam, że dadzą mi spokój i odeślą z powrotem do pokoju, a tymczasem ten katastrofalny błąd wcale ich nie zrażał. Wręcz przeciwnie - on ich mobilizował.
Kolejne słowa były następujące :
- Zwinność.
Spodziewałam się jakiegoś potwora, który wyskoczy tak jak poprzedni. Myślałam, że będę musiała go jakoś ominąć, a tymczasem z niewiadomego dla mnie miejsca wyleciały noże. Zszokowana postanowiłam, że tym razem nie stchórzę i stawię temu czoła. Szybkim ruchem upadłam na ziemię. Jeden z siedmiu miałam za sobą. Następnie nagły krok w bok i kolejne dwa za mną. Kolejnym ruchem był skok - dostały tylko trzy noże. Pewna siebie uznałam, że na pewno mi się uda. Chciałam zrobić akrobację zwaną "gwiazdą". Nie udało mi się tego dokonać. Upadłam na ziemię, a noże musnęły moją twarz o dziwo nie zostawiając żadnej skazy. No tak, były elektroniczne. Ktoś nimi kierował. Miały udawać ryzyko niebezpieczeństwa, w rzeczy samej z ich strony nic mi nie groziło.
Jakiś szczupły chłopak podał mi dłoń. Wstałam, otrzepałam się i zmierzałam ku wyjściu. Zatrzymano mnie :
- Dokąd się wybierasz? To nie koniec testów - rzekł tajemniczy głos.
Zmęczona, zażenowana wróciłam na arenę :
- Mądrość - rzekł.
Pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy było rozwiązanie jakiegoś testu. Niestety okazało się to fałszywym stwierdzeniem, bo postać (prawdobodobnie wiedziała o czym myślę) dodała :
- Walki.
W mgnieniu oka znalazłam się gdzie indziej - na najprawdziwszym statku! Ten koszmar nie miał granic. W ciasnym pomieszczeniu oprócz mnie stali dziwnie ubrani dwaj mężczyźni - piraci :
- Co sądzisz? - spytali, po skończeniu ożywionej dyskusji.
Nie miałam pojęcia o czym rozmawiali, więc jak mogłam wyrazić swoją opinię? Postanowiłam grać na czas :
- Sądzę, że popłynięcie na północ będzie dla nas korzystne, ze względu na warunki atmosferyczne - rzekłam.
Spotkałam się z ich osłupionym spojrzeniem, a następnie śmiechem. Zmusiłam się na uśmiech :
- Doprawdy? Czyż nie sądzisz, że wejście w terytorium wroga będzie dla nas czymś co na dobre utknie w naszej pamięci? - odparł jeden z nich.
- Czyżbyście się bali? - spytałam, ze śmiechem.
- Zamilcz - odparli na raz.
- Dobrze, ale...Sądziłam, że tak wielcy i dostojni piraci jak wy nie boją się NICZEGO - rzekłam, z uśmiechem.
- My? Absolutnie...Tylko nasza załoga mogła by sobie nie poradzić. Myślimy o nich - odparł, po namyśle starszy.
- Myślicie, że uwierzę w te bzdurę? Jesteście ludźmi o stalowym sercu, nie obchodzi was nic po za bogactwem i sobą - rzekłam, zdenerwowana.
- Oceniasz nas na podstawie błędów pokoleń? - odparł przez zaciśnięte zęby młodszy.
- Tak, a może nie? Nie wiem - rzekłam, z lekkim uśmiechem.
- Za burtę z nią! - rozkazał starszy.
Normalny człowiek przeraził by się tak srogiej kary. Ja jedynie poczułam rozbawienie :
- To wasz sposób na załatwianie problemów? Tchórze - odparłam, jadowicie.
- Nie bądź taka święta. Na pewno masz jakieś grzechy na karku - rzekł, stojąc bardzo blisko mnie starszy. Położył mi rękę na brzuchu, którą natychmiast odepchnęłam :
- Kobiety! - krzyknął starszy.
- Nie dadzą, tylko będą marudzić i pouczać - dodał młodszy.
- Proponuję atak na wrogów. Być może zginiecie, ale przynajmniej odejdziecie stąd z dumą - rzekłam, poważnie.
Odetchnęli ciężko. Zniecierpliwiona czekałam na ich reakcję :
- Za burtę z nią! - krzyknął, po chwili starszy.
Moje słowa na nic się nie zdały, byli tak ogarnięci pychą, że nawet chiński uczony nic by nie wskórał :
- Moment. Pozbycie się mnie może sprowadzić na was WIELKIE niebezpieczeństwo - rzekłam, po chwili namysłu.
- Doprawdy? A cóż by mogło nam grozić za zabicie zwykłej, chłopskiej dziewczyny - odparł młodszy.
Znieruchomiałam. "Chłopskiej"?! Może nie śpię na pieniądzach, ale na pewno nie jestem jakimś elementem do pomiatania. Wściekła spróbowałam się opanować. Dwa wdechy i trzy wydechy. Uspokojona z uśmiechem rzekłam :
- Panowie, widzę, że macie błędne informacje. Pochodzę z zamożnej rodziny, która ma tak duże wpływy, że może kupić was i cały ten marny stateczek za marne dla nas grosze. Zabijcie mnie, proszę bardzo, ale bądźcie pewni, że sroga kara was nie ominie.
Chwilę to trwało, ale w końcu odpowiedzieli :
- Zgoda, pozostaniesz przy życiu. Wypuścić ją!
Znalazłam się z powrotem na arenie.
sobota, 29 marca 2014
czwartek, 27 marca 2014
Rozdział 9
Obudziłam się z bolącą głową. Pokój był pusty. Usiadłam na łóżku i wpatrzona w sufit powtarzałam sobie to co stało się przed moim upadkiem. Przyszło mi to z ogromnym wysiłkiem. Czułam pewnego rodzaju blokadę w umyśle, którą siłą woli udało mi się złamać. Zmęczona chciałam ponownie usnąć, gdy w pokoju znaleźli się Lucas, Luiza i...Jace :
- Jak tam zdrówko? Zaliczyłaś niezły upadek na drodze. Ach te kałuże. Dobrze, że byliśmy niedaleko - rzekł, na przywitanie Lucas.
- Słucham? - spytałam, zdziwiona.
- Miałaś mały wypadek. Na szczęście nie odniosłaś żadnych trwałych uszkodzeń - odparła, obojętnie Luiza.
Zamilkłam. Ich słowa nie zgadzały się z moją historią. Chwilę to trwało zanim zorientowałam się, że kłamią. Nie chcieli, abym znała prawdy :
- Nie miałam żadnego wypadku. W lesie zostałam zaatakowana przez...Wampira, tak? Jace jest świadkiem - rzekłam, buntowniczo.
Spojrzeli na Jace'a, przesyłając mu lodowate spojrzenie. Zignorował ich, co wcale nie było korzystne dla mnie :
- Nie wiem o czym mówisz. Masz wstrząs pourazowy, wyobraziłaś sobie coś, co tak na prawdę nie istnieje - odparł, z pogardą.
Zabolały mnie te słowa. Sądziłam, że chociaż on stanie po mojej stronie, byłam zdana tylko na siebie. Przez krótki moment przyznałam im rację, ale w końcu mój umysł otrzeźwiał i cała scena wyraźnie pojawiła mi się przed oczami. Długo to trwało, zanim dali mi spokój. Cały czas próbowali wpoić mi wymyśloną bajeczkę. Po (z pewnością) godzinie wyszli na korytarz uchylając drzwi. Z dudniącym sercem podeszłam bliżej. Miałam nadzieję, że pozostanę niezauważoną. Prowadzili żywą dyskusję :
- Wymazacz powinien zadziałać - rzekł, zmartwiony Lucas.
- Może nie jest człowiekiem...- odparł, zamyślony Jace.
- Wygląda jak człowiek, zachowuje się jak człowiek - rzekła, poważnie Luiza.
- Nie zapominaj, że my również sprawiamy wrażenie normalnych nastolatków, a jesteśmy...- odparł Jace.
Nie dokończył zdania. Może było to tak oczywiste, że marnowanie na to słów nie posiadało najmniejszego sensu :
- Jace ma rację. Musi być jedną z nas - rzekł, Lucas.
- Albo kimś gorszym...- odparła, ponuro Luiza.
- W takim razie nie mogła by wejść do Instytutu - rzekł, kpiąco Jace.
- Najlepiej ją spytajmy - odparła Luiza.
- Odnoszę wrażenie, że ona sama nie wie do końca kim jest - rzekł Jace.
Zrobiłam gwałtowny krok w tył, a więc miałam rację. Sądzili, że nie jestem człowiekiem...Zaraz przecież jestem, ale...Kim oni byli? Skoro nie ludźmi to...Wampirami? Nie, w końcu o nich wyrażali się jako "gorsi", a może chodziło im o coś innego? Te myśli nie dawały mi spokoju. Chciałam wrócić do domu, do wiecznie gniewnego ojca i naburmuszonej mamy. Niestety nie mogłam. Nie wiedziałam nawet gdzie jestem.
Resztę dnia spędziłam w łóżku. Nikt mnie nie odwiedził. Zasmucił mnie brak jakiejkolwiek interwencji ze strony rodziców. Rano rozkazano mi zejść na śniadanie do jadalni. Otrzymałam jakiegoś nieznajomego do pomocy. Postać szara, niczym nie wyróżniająca się z tłumu. Wchodząc zauważyłam Jace'a siedzącego obok Luizy. Nie co dalej siedział Lucas. Chciałam się trzymać od nich z daleka, więc zajęłam miejsce obok jakieś małej uczennicy, wyglądającej na 12 latkę. Miała na imię - Prim. Oryginalne imię, z którym spotkałam się tylko raz. Czytając "Kosogłos". Zaciekawił mnie fakt, że skoro wampiry istnieją, to czy sytuacje przedstawione w książce też są prawdziwe? Absurdalne myślenie. Chciałam klepnąć się w głowę, ale w porę przypomniałam sobie, że oprócz mnie siedzą tu inni uczniowie. Było ich siedmiu. Wszystkich przedstawiła Luiza. Czarnowłosa, ubrana na czarno dziewczyna - Effy. Czarnowłosy francuz - Sylviest, Dziewczyna o typowo portugalskich rysach - Monica. Edwin - blady chłopak, o ponurych zielonych oczach. John - uśmiechnięty od ucha do ucha osobnik płci męskiej. Prim (o której wam wspomniałam) posiadająca długi, piękny, blond warkocz. Najbardziej zainteresował mnie umięśniony, czarnowłosy chłopak, albowiem był to Mick!
Zaczerpnęłam tchu. Jego obecność miała na mnie zły wpływ. Zdenerwowana jadłam posiłek. Wszyscy śmiali się, rozmawiali o błahych sprawach. W końcu kolacja dobiegła końca. Szybkim krokiem szłam w kierunku swego pokoju, który tak na prawdę nie był mój. W środku czekał na mnie Jace :
- Czego tu chcesz? - warknęłam.
Nienawidziłam go.
- Powinniśmy porozmawiać, nie sądzisz? - odparł, siedząc na moim łóżku.
- Niech zgadnę zaraz mi spróbujesz wmówić, że spadłam ze schodów? - rzekłam, wściekła.
Roześmiał się :
- Dobrze masz rację. Widziałaś wampira, ale nie znaczy to dla ciebie nic dobrego - odparł, po chwili.
- Wiem - skłamałam.
Chciałam wyjść na mądrą, dojrzałą, świadomą tej chorej sytuacji młodą kobietę. Tak na prawdę nie wiedziałam nic :
- Możliwe, że jesteś łowczynią. Każdy z łowców ma jakiś dar - rzekł.
- Jaki jest twój? - spytałam, bez chwili namysłu.
- Świetne władanie bronią i rozsądny umysł. Należę do jednych z najlepszych łowców. Luiza jest zwinna i szybka, a Lucas mądry - odparł.
- Sądziłam, że macie tylko jedną dodatkową "moc" - rzekłam, zdziwiona swoją powagą.
- Zawsze są wybrani trzej przywódcy, którzy mogą mieć nawet trzy dary. Oczywiście na ten trzeci muszą sobie zasłużyć - odparł, z lekkim uśmiechem.
- Kto jest trzecim przywódcą? - spytałam, starannie dobierając słowa.
- Mick - odparł, szybko.
Zadrżałam :
- Jakie ma dary? - spytałam, zdenerwowana.
- Siłę i szybkość. Oczywiście nie jest nawet w połowie tak szybki jak krwiopijcy, ale jeśli miałby się zmierzyć z nawet najszybszym człowiekiem świata, wygrałby - odparł, z dumą.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez pewien czas siedzieliśmy w ciszy :
- Nie wiesz jaki jest mój, prawda? - spytałam.
- Zacznijmy od tego, że nie wiem kim jesteś - odparł, ze śmiechem.
- Łowcą? - spytałam, zaniepokojona.
- Nie wiem - odparł.
- Polujecie tylko na wampiry? - spytałam, po chwili.
- Na wilkołaki też. Nigdy nie atakujemy pierwsi. Jedynie odpieramy atak. Jeśli sprawa jest na prawdę krytyczna wtedy dokonujemy działań wojennych - odparł, poważnie.
- Jest was tylko dziesięciu - rzekłam, zdumiona.
- Mamy pięćset drużyn na całym świecie, w każdym po dziesięć osób - odparł, poważnie.
- Jak dowiecie się kim jestem? - spytałam.
- My? - odparł, ze śmiechem.
- A niby kto? - spytałam, gniewnie.
- Ty - odparł i wyszedł.
Oszołomiona stałam na środku pokoju. Po prostu sobie wyszedł, nie zostawiając żadnych wyjaśnień. Typowe.
czwartek, 20 marca 2014
Rozdział 8
Zniecierpliwiona czekałam na jej odpowiedź. Zauważyłam, że Jane nerwowo przebiera ciastkiem w ręce. Spojrzałam na nią trochę obrażonym spojrzeniem, jednakże w szybkim tempie zmieniłam ten wyraz na łagodny uśmiech. Wystarczyło, aby dowiedzieć się co miała na myśli :
- Większość osób w naszej szkole myśli tylko sobie. Mają ogromne wyobrażenia o sobie. Sądzą, że mogą zrobić wszystko. Nie ufam nikomu z nich i wiem, że gdybym ich tu zaprosiła...- rzekła, ponuro.
Zrobiłam zdziwioną minę :
- A Luiza? Lucas? - spytałam, specjalnie omijając Jace'a.
- Luiza to moja przyjaciółka, ale czasami odnoszę wrażenie, że coś prze de mną ukrywa. Lucas tak samo - odparła, obojętnie.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przypomniały mi się słowa Belli. Uznałam, że powinnam być miła dla Jane, więc próbowałam dodać jej otuchy :
- Cieszę się, że mnie tu zaprosiłaś. To na prawdę ma dla mnie ogromne znaczenie - rzekłam, z uśmiechem.
Dziewczyna odpowiedziała tym samym. Przez resztę dnia nie wracałyśmy do tematu :
- Co sądzisz o Jacie? - spytałam, niby przypadkiem.
- Jace? Jego z całej szkoły lubię najbardziej. Darzę go pewnego rodzaju zaufaniem i wiem, że nigdy mnie nie zawiedzie - odparła, wesoło.
Zamilkłam. Oczekiwałam innej odpowiedzi np.że jest bezwzględnym łamaczem kobiecych serc, oschłym człowiekiem, kolejne jej słowa były dla mnie sporym zaskoczeniem :
- Zawsze odpowie szczerze, nie będzie tak jak niektórzy owijał w bawełnę. Dlatego czasem, gdy pytamy go o naprawdę straszne rzeczy związane z nami, lepiej tego nie robić - dodała, patrząc na mnie.
- Doprawdy? - spytałam, trawiąc jej słowa.
- Zrobiło się ciemno, lepiej wróć do domu. Dasz sobie radę? - odparła, lekceważąc me słowa.
- Przetrwam....Chyba - rzekłam i nim się obejrzałam stałam przed bramą do jej willi.
Zmęczona szłam przed siebie, gdy nagle zobaczyłam, że jestem w zupełnie obcym miejscu. Otaczał mnie gęsty las, przerażona szukałam jakieś drogi prowadzącej ku jakiejkolwiek ulicy. Bezskutecznie. Wykręciłam numer do ojca, nie odebrał :
- Niech to szlag! Brak zasięgu! - pomyślałam, wściekła.
Usiadłam na pobliskim kamieniu i wpatrzona w niebo zamknęłam oczy. Nie wiem jak to się stało, ale usnęłam. Zachowałam się lekkomyślnie - wiem, ale zmęczenie jest rzeczą silniejszą od człowieka. Ze snu zbudził mnie głośny trzask. Trzask łamanych gałęzi. Zerwałam się na równe nogi i pół przytomna poszłam w kierunku, z którego wydobywał się dźwięk. W ręku trzymałam patyk znaleziony po drodze. Nigdy nie wiadomo co się w lesie czai. Stanęłam. Zza moich pleców wydobywało się coś dziwnego - mocny oddech. Kątem oka dostrzegłam cień - postura wysokiej postaci. Przerażona obróciłam głowę - krzyknęłam.
Postać przypominała człowieka, szczerze mówiąc gdybym spotkała ją na ulicy uznałabym ją za zwykłego przechodnia. W blasku księżyca dostrzegłam, że w jej czerwonych oczach czaił się gniew połączony z rozbawieniem. Usta czerwone niczym krew, która spływała po jej policzkach, a zęby...Kły! Najprawdziwsze kły! Biegłam, słyszałam śmiech. Znalazłam się tak daleko od miejsca dziwnego spotkania, że sądziłam, że jestem w bezpiecznej części lasu. Pomyliłam się. Prze de mną stała ta sama postać. Staliśmy obok siebie na tyle blisko, że czułam jej zapach - krew, wino, drogie perfumy. Poczułam mocny uścisk w głowie. Zostałam przygnieciona do pobliskiego drzewa. Mężczyzna trzymał rękę nad moją głową, a oczy wpatrywał prosto w moje :
- Małe dziewczynki nie powinny w nocy włóczyć się po lesie, to niebezpieczne. Teraz będziesz miała nauczkę - rzekł, jadowicie.
Odepchnęłam go od siebie. Wzięłam kij i z całej siły uderzyłam go w głowę. Nawet nie drgnął. Wiedziałam, że to już koniec. Po policzkach leciały mi łzy. Już się zbliżał, już prawie leżałam trupem, gdy...Pojawił się Jace! Wbił postaci kołek prosto w serce, po czym mężczyzna upadł na ziemię. Minęło kilka minut, a jego zwłoki zmieniły się w popiół.
Następnego dnia obudziłam się w nieznanym mi dotąd pomieszczeniu. Pokój przypominał salę szpitalną, ale ze względu na jej gotyckie okna i sufit nie mogło być to miejsce, o którym myślałam. Strasznie bolała mnie głowa. Na krześle obok łóżka siedział Lucas. Wtedy dotarło do mnie, że jestem w ich akademiku. Widząc, że się obudziłam wstał, jakby na porażenie prądu. Chwycił mą dłoń mówiąc :
- Będzie dobrze.
Nie wątpiłam w to, w ogóle co się stało? Przecież nie odniosłam żadnych poważnych obrażeń, tak przynajmniej myślałam dopóki nie zobaczyłam ogromnych ran na rękach, czyli las nie był snem to stało się na prawdę. W drzwiach stał Jace. W odróżnieniu od Lucasa sprawiał wrażenie osoby, której nie interesował mój stan i która chciała, abym jak najszybciej opuściła ich "dom".
Kiedy Lucas zostawił nas samych nie czekałam chwili i pewna siebie rzekłam :
- Kim był ten człowiek, który wczoraj chciał mnie zabić?! - rzekłam, niemal krzycząc.
- Jaki człowiek? - spytał.
- Nie udawaj idiotę. Wiem, że coś prze de mną ukrywasz i domagam się prawdy, która ma jakiś ze mną związek! - krzyknęłam, wściekła.
Gestem ręki kazał mi być cicho :
- Nie kłamię, tylko żaden człowiek nie chciał cię zabić. Jeśli już to był to wampir, w którym znajduje się jakieś 10% człowieka. W większości okrutnego i pozbawionego wszelkich skrupułów - rzekł, obojętnie.
- Kto? - spytałam, zszokowana.
- Wampir : postać żywiąca się krwią, wróg wilkołaków, zawsze piękna, żyjąca wiecznie...Dopóki ktoś tak uzdolniony jak ja ją nie zabije - odparł, z ironią.
- Wiem z wielu książek czym jest wampir, ale...- rzekłam, mając nadzieję, że to jakiś głupi, nieudany żart.
- Zazwyczaj w książkach przedstawiane są w zupełnie innym świetle. W prawdziwym życiu nigdy nie pokochają śmiertelnika i nigdy nie będą mieć tych kłopotów "kogo wybrać" - rzekł.
Poczułam coś w rodzaju upadku. Przed oczami pojawił mi się ciemny obraz, słyszałam nawoływania, ale z jakieś przyczyny nie mogłam na nie odpowiedzieć.
- Luiza to moja przyjaciółka, ale czasami odnoszę wrażenie, że coś prze de mną ukrywa. Lucas tak samo - odparła, obojętnie.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przypomniały mi się słowa Belli. Uznałam, że powinnam być miła dla Jane, więc próbowałam dodać jej otuchy :
- Cieszę się, że mnie tu zaprosiłaś. To na prawdę ma dla mnie ogromne znaczenie - rzekłam, z uśmiechem.
Dziewczyna odpowiedziała tym samym. Przez resztę dnia nie wracałyśmy do tematu :
- Co sądzisz o Jacie? - spytałam, niby przypadkiem.
- Jace? Jego z całej szkoły lubię najbardziej. Darzę go pewnego rodzaju zaufaniem i wiem, że nigdy mnie nie zawiedzie - odparła, wesoło.
Zamilkłam. Oczekiwałam innej odpowiedzi np.że jest bezwzględnym łamaczem kobiecych serc, oschłym człowiekiem, kolejne jej słowa były dla mnie sporym zaskoczeniem :
- Zawsze odpowie szczerze, nie będzie tak jak niektórzy owijał w bawełnę. Dlatego czasem, gdy pytamy go o naprawdę straszne rzeczy związane z nami, lepiej tego nie robić - dodała, patrząc na mnie.
- Doprawdy? - spytałam, trawiąc jej słowa.
- Zrobiło się ciemno, lepiej wróć do domu. Dasz sobie radę? - odparła, lekceważąc me słowa.
- Przetrwam....Chyba - rzekłam i nim się obejrzałam stałam przed bramą do jej willi.
Zmęczona szłam przed siebie, gdy nagle zobaczyłam, że jestem w zupełnie obcym miejscu. Otaczał mnie gęsty las, przerażona szukałam jakieś drogi prowadzącej ku jakiejkolwiek ulicy. Bezskutecznie. Wykręciłam numer do ojca, nie odebrał :
- Niech to szlag! Brak zasięgu! - pomyślałam, wściekła.
Usiadłam na pobliskim kamieniu i wpatrzona w niebo zamknęłam oczy. Nie wiem jak to się stało, ale usnęłam. Zachowałam się lekkomyślnie - wiem, ale zmęczenie jest rzeczą silniejszą od człowieka. Ze snu zbudził mnie głośny trzask. Trzask łamanych gałęzi. Zerwałam się na równe nogi i pół przytomna poszłam w kierunku, z którego wydobywał się dźwięk. W ręku trzymałam patyk znaleziony po drodze. Nigdy nie wiadomo co się w lesie czai. Stanęłam. Zza moich pleców wydobywało się coś dziwnego - mocny oddech. Kątem oka dostrzegłam cień - postura wysokiej postaci. Przerażona obróciłam głowę - krzyknęłam.
Postać przypominała człowieka, szczerze mówiąc gdybym spotkała ją na ulicy uznałabym ją za zwykłego przechodnia. W blasku księżyca dostrzegłam, że w jej czerwonych oczach czaił się gniew połączony z rozbawieniem. Usta czerwone niczym krew, która spływała po jej policzkach, a zęby...Kły! Najprawdziwsze kły! Biegłam, słyszałam śmiech. Znalazłam się tak daleko od miejsca dziwnego spotkania, że sądziłam, że jestem w bezpiecznej części lasu. Pomyliłam się. Prze de mną stała ta sama postać. Staliśmy obok siebie na tyle blisko, że czułam jej zapach - krew, wino, drogie perfumy. Poczułam mocny uścisk w głowie. Zostałam przygnieciona do pobliskiego drzewa. Mężczyzna trzymał rękę nad moją głową, a oczy wpatrywał prosto w moje :
- Małe dziewczynki nie powinny w nocy włóczyć się po lesie, to niebezpieczne. Teraz będziesz miała nauczkę - rzekł, jadowicie.
Odepchnęłam go od siebie. Wzięłam kij i z całej siły uderzyłam go w głowę. Nawet nie drgnął. Wiedziałam, że to już koniec. Po policzkach leciały mi łzy. Już się zbliżał, już prawie leżałam trupem, gdy...Pojawił się Jace! Wbił postaci kołek prosto w serce, po czym mężczyzna upadł na ziemię. Minęło kilka minut, a jego zwłoki zmieniły się w popiół.
Następnego dnia obudziłam się w nieznanym mi dotąd pomieszczeniu. Pokój przypominał salę szpitalną, ale ze względu na jej gotyckie okna i sufit nie mogło być to miejsce, o którym myślałam. Strasznie bolała mnie głowa. Na krześle obok łóżka siedział Lucas. Wtedy dotarło do mnie, że jestem w ich akademiku. Widząc, że się obudziłam wstał, jakby na porażenie prądu. Chwycił mą dłoń mówiąc :
- Będzie dobrze.
Nie wątpiłam w to, w ogóle co się stało? Przecież nie odniosłam żadnych poważnych obrażeń, tak przynajmniej myślałam dopóki nie zobaczyłam ogromnych ran na rękach, czyli las nie był snem to stało się na prawdę. W drzwiach stał Jace. W odróżnieniu od Lucasa sprawiał wrażenie osoby, której nie interesował mój stan i która chciała, abym jak najszybciej opuściła ich "dom".
Kiedy Lucas zostawił nas samych nie czekałam chwili i pewna siebie rzekłam :
- Kim był ten człowiek, który wczoraj chciał mnie zabić?! - rzekłam, niemal krzycząc.
- Jaki człowiek? - spytał.
- Nie udawaj idiotę. Wiem, że coś prze de mną ukrywasz i domagam się prawdy, która ma jakiś ze mną związek! - krzyknęłam, wściekła.
Gestem ręki kazał mi być cicho :
- Nie kłamię, tylko żaden człowiek nie chciał cię zabić. Jeśli już to był to wampir, w którym znajduje się jakieś 10% człowieka. W większości okrutnego i pozbawionego wszelkich skrupułów - rzekł, obojętnie.
- Kto? - spytałam, zszokowana.
- Wampir : postać żywiąca się krwią, wróg wilkołaków, zawsze piękna, żyjąca wiecznie...Dopóki ktoś tak uzdolniony jak ja ją nie zabije - odparł, z ironią.
- Wiem z wielu książek czym jest wampir, ale...- rzekłam, mając nadzieję, że to jakiś głupi, nieudany żart.
- Zazwyczaj w książkach przedstawiane są w zupełnie innym świetle. W prawdziwym życiu nigdy nie pokochają śmiertelnika i nigdy nie będą mieć tych kłopotów "kogo wybrać" - rzekł.
Poczułam coś w rodzaju upadku. Przed oczami pojawił mi się ciemny obraz, słyszałam nawoływania, ale z jakieś przyczyny nie mogłam na nie odpowiedzieć.
piątek, 14 marca 2014
Rozdział 7
Zamarłam. Kątem oka dostrzegłam, że przybrał obojętny wyraz twarzy. Zrozumiałam, że nie będzie chciał kontynuować tematu. Nagle do pokoju wszedł Lucas :
- Megan, co ty tu robisz? - spytał, zdziwiony.
- Jest moim gościem - odparł, spokojnie Jace.
- Sądziłem...Chciałem się spytać, czy pożyczysz mi pewną rzecz - rzekł, niepewnie Lucas.
- Jaką? - spytał Jace.
- Możemy porozmawiać na osobności? - odparł, niecierpliwie Lucas.
- Jasne, Megan poczekaj na mnie na korytarzu, dobrze? - zwrócił się do mnie Jace.
Bez zastanowienia wyszłam z pokoju.
Czułam się dziwnie, w końcu zostałam wyproszona. Rozumiałam, że przyjaciele mają między sobą różne sprawy, ale bez przesady. Czy nie mogli z tym poczekać? Oparłam się o ścianę i usiadłam na podłodze. Rozmawiali przez 15 minut, to były najdłuższe minuty w moim życiu! Gdy Lucas wyszedł, a Jace gestem ręki dał znak, że mogę wejść odetchnęłam z ulgą :
- Powinnam już pójść - rzekłam, przekraczając próg pokoju.
- Dopiero weszłaś, a już chcesz wychodzić? - odparł, ze śmiechem.
- Mama będzie się o mnie martwić...- rzekłam, przepraszająco.
- Przecież mówiłaś, że należysz do nastolatków, którym rodzice nie robią awantur za późne przyjście do domu - odparł, ironicznie.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego posłałam mu piorunujące spojrzenie :
- Chciałem ci coś pokazać, ale rzeczywiście jest już późno. Odprowadzę cię do domu - rzekł, ignorując mój wzrok.
Ciekawość zżerała mnie od środka, ale nie chciałam mieć kłopotów. Wściekła na matkę i w pewnym sensie również na blondyna pozwoliłam mu się odprowadzić. Noc była wyjątkowo ciemna i chłodna. Szliśmy główną ulicą, na której i tak ruch uliczny nie należał do dużych. Zaproponował podwózkę jego motorem. Nie odmówiłam. Mówiąc szczerze - nienawidziłam autobusów, a o tej porze na pewno nie siedziały w nich ciekawe osobniki.
W kolejnych dniach najwięcej czasu spędzałam z Jane. Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie, do domu. Zaakceptowałam zaproszenie, ponieważ byłam bardzo ciekawa jak mieszka. Jace nie ponowił próby pokazania mi czegoś "niesamowitego". Z jednej strony trochę mnie zasmucała jego obojętność, a z drugiej nie miałam na to czasu. Nauka przybrała niespodziewany obrót i jeden sprawdzian gonił drugi, więc każdą wolną chwilę spędzałam nad książkami. Nigdy nie przywiązywałam szczególnej wagi do ocen, być może dlatego, że zawsze szkoła kojarzyła mi się z czymś okropnym. W nowym otoczeniu czułam się swobodnie.
Stojąc przed ogromną posiadłością Jane nie mogłam wypowiedzieć żadnego słowa. Wyglądał jak pałac, był ogromnych rozmiarów. Lekko pozłacany złotem, przepiękny, barwny ogród, basen, tarasy. Jej pokój był w kolorze różowym, a miękkie łóżko sprawiło, że chciałam tam zostać na zawsze. Cały pokój wypełniał jasny blask, komódka, ogromna szafa :
- Mam tam tylko rzeczy, które ubieram po domu. Moja garderoba znajduje się w innym pomieszczeniu - rzekła, zasuwając żaluzje.
Nie sądziłam, że Jane może być bogatą osobą. Oczywiście jej strój wyglądał świetnie, więc nie było mowy o żadnej biedzie, ale, żeby była miliarderką?
- Zamówiłam jakieś 10 minut temu ciastka i jeszcze ich nie dostałam. Nienawidzę, gdy służba się tak ociąga, a tak w ogóle to moja mama się nie postarała. Wyobraź sobie, że kupiła mi kieckę tylko za dziesięć tysięcy euro, masakra - rzekła, poważnie.
Zamilkłam. Przed oczyma miałam wizję snopki. Nienawidziłam takich panienek. Nagle Jane się roześmiała :
- Żałuj, że nie widziałaś swojej miny - rzekła.
Odetchnęłam z ulgą i odwzajemniłam jej śmiech swoim. Siedząc razem z nią na jej łóżku i jedząc różne smakołyki przez moment czułam się tak jak by moje problemy nie istniały :
- Wiesz, długo się zastanawiałam czy cię tu zaprosić - rzekła.
- Dlaczego? - spytałam, lekko zaniepokojona.
- Nikt z moich przyjaciół tu nie był. Zawsze bałam się, że gdy zobaczą mój wystrój relacje między nami pogorszą się. Nie będą na mnie patrzyć w sposób "ta zabawna dziewczyna", tylko będą myśleć o materialnych zyskach - odparła, smutno.
- Skoro tak sądzisz, to czemu mnie tu zaprosiłaś? - spytałam, zdziwiona.
- Bo wiem, że nie jesteś taka jak inni - odparła, szybko.
- W takim razie twoim zdaniem jaka jestem? - spytałam.
- Megan, co ty tu robisz? - spytał, zdziwiony.
- Jest moim gościem - odparł, spokojnie Jace.
- Sądziłem...Chciałem się spytać, czy pożyczysz mi pewną rzecz - rzekł, niepewnie Lucas.
- Jaką? - spytał Jace.
- Możemy porozmawiać na osobności? - odparł, niecierpliwie Lucas.
- Jasne, Megan poczekaj na mnie na korytarzu, dobrze? - zwrócił się do mnie Jace.
Bez zastanowienia wyszłam z pokoju.
Czułam się dziwnie, w końcu zostałam wyproszona. Rozumiałam, że przyjaciele mają między sobą różne sprawy, ale bez przesady. Czy nie mogli z tym poczekać? Oparłam się o ścianę i usiadłam na podłodze. Rozmawiali przez 15 minut, to były najdłuższe minuty w moim życiu! Gdy Lucas wyszedł, a Jace gestem ręki dał znak, że mogę wejść odetchnęłam z ulgą :
- Powinnam już pójść - rzekłam, przekraczając próg pokoju.
- Dopiero weszłaś, a już chcesz wychodzić? - odparł, ze śmiechem.
- Mama będzie się o mnie martwić...- rzekłam, przepraszająco.
- Przecież mówiłaś, że należysz do nastolatków, którym rodzice nie robią awantur za późne przyjście do domu - odparł, ironicznie.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego posłałam mu piorunujące spojrzenie :
- Chciałem ci coś pokazać, ale rzeczywiście jest już późno. Odprowadzę cię do domu - rzekł, ignorując mój wzrok.
Ciekawość zżerała mnie od środka, ale nie chciałam mieć kłopotów. Wściekła na matkę i w pewnym sensie również na blondyna pozwoliłam mu się odprowadzić. Noc była wyjątkowo ciemna i chłodna. Szliśmy główną ulicą, na której i tak ruch uliczny nie należał do dużych. Zaproponował podwózkę jego motorem. Nie odmówiłam. Mówiąc szczerze - nienawidziłam autobusów, a o tej porze na pewno nie siedziały w nich ciekawe osobniki.
W kolejnych dniach najwięcej czasu spędzałam z Jane. Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie, do domu. Zaakceptowałam zaproszenie, ponieważ byłam bardzo ciekawa jak mieszka. Jace nie ponowił próby pokazania mi czegoś "niesamowitego". Z jednej strony trochę mnie zasmucała jego obojętność, a z drugiej nie miałam na to czasu. Nauka przybrała niespodziewany obrót i jeden sprawdzian gonił drugi, więc każdą wolną chwilę spędzałam nad książkami. Nigdy nie przywiązywałam szczególnej wagi do ocen, być może dlatego, że zawsze szkoła kojarzyła mi się z czymś okropnym. W nowym otoczeniu czułam się swobodnie.
Stojąc przed ogromną posiadłością Jane nie mogłam wypowiedzieć żadnego słowa. Wyglądał jak pałac, był ogromnych rozmiarów. Lekko pozłacany złotem, przepiękny, barwny ogród, basen, tarasy. Jej pokój był w kolorze różowym, a miękkie łóżko sprawiło, że chciałam tam zostać na zawsze. Cały pokój wypełniał jasny blask, komódka, ogromna szafa :
- Mam tam tylko rzeczy, które ubieram po domu. Moja garderoba znajduje się w innym pomieszczeniu - rzekła, zasuwając żaluzje.
Nie sądziłam, że Jane może być bogatą osobą. Oczywiście jej strój wyglądał świetnie, więc nie było mowy o żadnej biedzie, ale, żeby była miliarderką?
- Zamówiłam jakieś 10 minut temu ciastka i jeszcze ich nie dostałam. Nienawidzę, gdy służba się tak ociąga, a tak w ogóle to moja mama się nie postarała. Wyobraź sobie, że kupiła mi kieckę tylko za dziesięć tysięcy euro, masakra - rzekła, poważnie.
Zamilkłam. Przed oczyma miałam wizję snopki. Nienawidziłam takich panienek. Nagle Jane się roześmiała :
- Żałuj, że nie widziałaś swojej miny - rzekła.
Odetchnęłam z ulgą i odwzajemniłam jej śmiech swoim. Siedząc razem z nią na jej łóżku i jedząc różne smakołyki przez moment czułam się tak jak by moje problemy nie istniały :
- Wiesz, długo się zastanawiałam czy cię tu zaprosić - rzekła.
- Dlaczego? - spytałam, lekko zaniepokojona.
- Nikt z moich przyjaciół tu nie był. Zawsze bałam się, że gdy zobaczą mój wystrój relacje między nami pogorszą się. Nie będą na mnie patrzyć w sposób "ta zabawna dziewczyna", tylko będą myśleć o materialnych zyskach - odparła, smutno.
- Skoro tak sądzisz, to czemu mnie tu zaprosiłaś? - spytałam, zdziwiona.
- Bo wiem, że nie jesteś taka jak inni - odparła, szybko.
- W takim razie twoim zdaniem jaka jestem? - spytałam.
niedziela, 9 marca 2014
Rozdział 6
Stchórzyłam. Zamiast mu pomóc uciekłam. Przez myśl przechodziły mi najgorsze scenariusze np.Jace leżący cały zakrwawiony na ziemi. Przebiegły mnie dreszcze. Nagle poczułam, że ktoś chwycił mnie za ramię przerażona odwróciłam głowę - Jace!
Sytuacja lubi się powtarzać, powinnam być zła, w końcu wystraszył mnie nie na żarty. Zamiast tego rzuciłam mu się na szyję, jednak on szybkim ruchem odepchnął mnie od siebie :
- Jace! Ty żyjesz! - krzyknęłam, szczęśliwa.
- Nie róbmy z tego takiej afery - odparł, obojętnie.
- Kto to był? Zrobił ci coś? - spytałam, opiekuńczo.
- Jak widzisz stoję przed tobą w jednym kawałku, ten mężczyzna pytał tylko o godzinę - rzekł, szybko.
- Serio? - odparłam, nie mogąc uwierzyć.
- Tak, a teraz chodźmy. Przecież musisz jakoś trafić do domu - rzekł, idąc w kierunku metra.
Czułam, że kłamie. Wszystko było zagmatwane. Cieszyłam się, że wreszcie znajdę się w domu. Jechaliśmy w ciszy, która absolutnie mi odpowiadała. Odprowadził mnie, za co byłam mu niezwykle wdzięczna. Staliśmy przed mym domem :
- Dobranoc - rzekł.
- Pa - odparłam.
W domu panowała zupełna cisza. Na palcach weszłam do kuchni, na moje nieszczęście siedziała tam mama. Wyglądała na nieobecną duchem. Kiedy usłyszała moje kroki natychmiast zerwała się na równe nogi. Jej mina wyrażała gniew. Wzięłam głęboki wdech :
- Gdzie byłaś? - spytała, ponuro.
- Z przyjaciółmi...-odparłam, niepewnie.
- Nie pytam z kim, tylko gdzie - rzekła, lodowato.
Przeszły mnie ciarki, zazwyczaj uchodziła za osobę opanowaną :
- Tańczyliśmy...- odparłam, niepewnie.
- Megan! Do jasnej cholery! Nie pytam się z kim, co robiliście! Tylko gdzie byłaś! - krzyknęła, uderzając ręką w stół.
- W budynku...- odparłam, cicho.
- Jakim?! - spytała, widziałam, że jej cierpliwość dobiegała końca :
- Fajnym - odparłam, zdenerwowana.
Zamachnęła się, jej oczy wyrażały smutek. Zrobiło mi się jej żal :
- Nie pamiętam nazwy, ale była tam impreza. Nic złego się nie działo, świetnie się bawiłam, a jeśli chodzi o alkohol nie wzięłam do ust. Przecież mnie znasz - rzekłam.
- Miałaś wrócić o 23, a jest 24. Zdajesz sobie sprawę, że odchodziłam od zmysłów? Bałam się, że coś ci się stało. Jesteś taka niesprawiedliwa w stosunku do własnej matki - odparła, smutno.
- Zepsuł się nam motor, wracaliśmy na nogach - rzekłam, niemal desperacko.
- Idź do pokoju. Nie myśl, że przejdzie ci to płazem - odparła, wskazując gestem dłoni drzwi.
Następnego dnia nie rozmawiałyśmy. Próbowałam naprawić sytuację, ale mama była uparta. Poszłam, więc do szkoły z ponurą miną. Na korytarzu dopadła mnie Jane :
- Jak tam po imprezie? - spytała, na przywitanie.
- Lepiej nie pytaj, widziałaś Jace'a? - odparłam, poważnie.
- Nie - rzekła, obojętnie.
Wieczorem postanowiłam wybrać się na spacer, ku mojemu zaskoczeniu na jednej z ławek w parku siedział Jace :
- Cześć, a ty nie w domu? Sądziłem, że będziesz miała szlaban - rzekł, gdy usiadłam obok niego.
Zastanawiałam się skąd wiedział o mojej kłótni z mamą, w końcu nikomu o tym nie mówiłam :
- Dlaczego miałabym mieć szlaban? - spytałam, zdziwiona.
- Mniejszości nastolatków udaje się uniknąć kłopotów, gdy wraca po północy - odparł, obojętnie.
- Jak widzisz należę do tej garstki - rzekłam, lodowato.
Uśmiechnął się lekko :
- Jace, możesz mi powiedzieć kim na prawdę był ten mężczyzna? - spytałam, po chwili ciszy.
- Nie wiem, pytał tylko o godzinę. Nie pytałem się go o stan rodzinny i status w związku - odparł.
- Doskonale wiesz o co mi chodzi - rzekłam, ponuro.
- Megan, coś ci pokażę - odparł, biorąc mnie za rękę.
Szliśmy wąskimi uliczkami, nie miałam pojęcia dokąd, ale nie domagałam się wyjaśnień. W końcu dotarliśmy co celu. Moim oczom ukazała się ogromna posiadłość przypominającą zamek :
- Witaj na moim terenie - rzekł, otwierając bramę.
- Mieszkasz tutaj? - spytałam, nie kryjąc zdziwienia.
- Nie sam. Tutaj mieszkają uczniowie, którzy przyjechali z daleka. Luiza i Lucas też tu są - odparł.
Hol był wypełniony świecami. Prowadził mnie dużymi schodami na kolejne piętro. Znaleźliśmy się w pokoju, którego elementami były tylko łóżko i szafa, nie posiadało żadnych dodatków :
- To twój pokój? - spytałam, sadowiąc się na łóżku.
- Aż tak widać? - odparł, ze śmiechem.
- Lubisz utrzymywać porządek - rzekłam, patrząc w sufit.
- Nie mam żadnych zdjęć, ani innych idiotycznych przedmiotów. Nie potrzebne mi to do szczęścia - odparł, poważnie.
- Musisz tęsknić za rodziną - rzekłam, smutno.
- Nie mam rodziny - odparł, lodowato.
Sytuacja lubi się powtarzać, powinnam być zła, w końcu wystraszył mnie nie na żarty. Zamiast tego rzuciłam mu się na szyję, jednak on szybkim ruchem odepchnął mnie od siebie :
- Jace! Ty żyjesz! - krzyknęłam, szczęśliwa.
- Nie róbmy z tego takiej afery - odparł, obojętnie.
- Kto to był? Zrobił ci coś? - spytałam, opiekuńczo.
- Jak widzisz stoję przed tobą w jednym kawałku, ten mężczyzna pytał tylko o godzinę - rzekł, szybko.
- Serio? - odparłam, nie mogąc uwierzyć.
- Tak, a teraz chodźmy. Przecież musisz jakoś trafić do domu - rzekł, idąc w kierunku metra.
Czułam, że kłamie. Wszystko było zagmatwane. Cieszyłam się, że wreszcie znajdę się w domu. Jechaliśmy w ciszy, która absolutnie mi odpowiadała. Odprowadził mnie, za co byłam mu niezwykle wdzięczna. Staliśmy przed mym domem :
- Dobranoc - rzekł.
- Pa - odparłam.
W domu panowała zupełna cisza. Na palcach weszłam do kuchni, na moje nieszczęście siedziała tam mama. Wyglądała na nieobecną duchem. Kiedy usłyszała moje kroki natychmiast zerwała się na równe nogi. Jej mina wyrażała gniew. Wzięłam głęboki wdech :
- Gdzie byłaś? - spytała, ponuro.
- Z przyjaciółmi...-odparłam, niepewnie.
- Nie pytam z kim, tylko gdzie - rzekła, lodowato.
Przeszły mnie ciarki, zazwyczaj uchodziła za osobę opanowaną :
- Tańczyliśmy...- odparłam, niepewnie.
- Megan! Do jasnej cholery! Nie pytam się z kim, co robiliście! Tylko gdzie byłaś! - krzyknęła, uderzając ręką w stół.
- W budynku...- odparłam, cicho.
- Jakim?! - spytała, widziałam, że jej cierpliwość dobiegała końca :
- Fajnym - odparłam, zdenerwowana.
Zamachnęła się, jej oczy wyrażały smutek. Zrobiło mi się jej żal :
- Nie pamiętam nazwy, ale była tam impreza. Nic złego się nie działo, świetnie się bawiłam, a jeśli chodzi o alkohol nie wzięłam do ust. Przecież mnie znasz - rzekłam.
- Miałaś wrócić o 23, a jest 24. Zdajesz sobie sprawę, że odchodziłam od zmysłów? Bałam się, że coś ci się stało. Jesteś taka niesprawiedliwa w stosunku do własnej matki - odparła, smutno.
- Zepsuł się nam motor, wracaliśmy na nogach - rzekłam, niemal desperacko.
- Idź do pokoju. Nie myśl, że przejdzie ci to płazem - odparła, wskazując gestem dłoni drzwi.
Następnego dnia nie rozmawiałyśmy. Próbowałam naprawić sytuację, ale mama była uparta. Poszłam, więc do szkoły z ponurą miną. Na korytarzu dopadła mnie Jane :
- Jak tam po imprezie? - spytała, na przywitanie.
- Lepiej nie pytaj, widziałaś Jace'a? - odparłam, poważnie.
- Nie - rzekła, obojętnie.
Wieczorem postanowiłam wybrać się na spacer, ku mojemu zaskoczeniu na jednej z ławek w parku siedział Jace :
- Cześć, a ty nie w domu? Sądziłem, że będziesz miała szlaban - rzekł, gdy usiadłam obok niego.
Zastanawiałam się skąd wiedział o mojej kłótni z mamą, w końcu nikomu o tym nie mówiłam :
- Dlaczego miałabym mieć szlaban? - spytałam, zdziwiona.
- Mniejszości nastolatków udaje się uniknąć kłopotów, gdy wraca po północy - odparł, obojętnie.
- Jak widzisz należę do tej garstki - rzekłam, lodowato.
Uśmiechnął się lekko :
- Jace, możesz mi powiedzieć kim na prawdę był ten mężczyzna? - spytałam, po chwili ciszy.
- Nie wiem, pytał tylko o godzinę. Nie pytałem się go o stan rodzinny i status w związku - odparł.
- Doskonale wiesz o co mi chodzi - rzekłam, ponuro.
- Megan, coś ci pokażę - odparł, biorąc mnie za rękę.
Szliśmy wąskimi uliczkami, nie miałam pojęcia dokąd, ale nie domagałam się wyjaśnień. W końcu dotarliśmy co celu. Moim oczom ukazała się ogromna posiadłość przypominającą zamek :
- Witaj na moim terenie - rzekł, otwierając bramę.
- Mieszkasz tutaj? - spytałam, nie kryjąc zdziwienia.
- Nie sam. Tutaj mieszkają uczniowie, którzy przyjechali z daleka. Luiza i Lucas też tu są - odparł.
Hol był wypełniony świecami. Prowadził mnie dużymi schodami na kolejne piętro. Znaleźliśmy się w pokoju, którego elementami były tylko łóżko i szafa, nie posiadało żadnych dodatków :
- To twój pokój? - spytałam, sadowiąc się na łóżku.
- Aż tak widać? - odparł, ze śmiechem.
- Lubisz utrzymywać porządek - rzekłam, patrząc w sufit.
- Nie mam żadnych zdjęć, ani innych idiotycznych przedmiotów. Nie potrzebne mi to do szczęścia - odparł, poważnie.
- Musisz tęsknić za rodziną - rzekłam, smutno.
- Nie mam rodziny - odparł, lodowato.
sobota, 8 marca 2014
Rozdział 5
Szybkim ruchem wyrwałam się z jego objęć, usłyszałam śmiech :
- Jace! Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, zdezorientowana.
- Próbowałem cię zadowolić - odparł, ze śmiechem.
Spiorunowałam go wzrokiem i zeszłam z parkietu. Zmierzałam do wyjścia :
- Gdzie ty się wybierasz? - spytał, stając mi na drodze.
- Jak najdalej od ciebie - odparłam, lodowato.
- Powodzenia - rzekł, z niekrytym uśmiechem.
- Denerwujesz mnie, wiesz? - odparłam.
- Domyślam się - rzekł.
- Wychodzę - odparłam, wściekła.
- Megan, stój! Na prawdę chcę z tobą zatańczyć - odparł, spokojnie.
- Może ja nie chcę? - rzekłam, spojrzał mi prosto w oczy.
Nogi zapadły mi się pod ziemię. Był idealny, normalna dziewczyna dała by się zabić, aby móc spędzić z nim choć jedną chwilę. No tak, ale ja nie byłam do końca normalna. Nim powróciłam do świata rzeczywistego zobaczyłam, że jestem na parkiecie. Co więcej z nim. Muzyka była głośna, rytmiczna. Poruszał się zgrabnie, emocje sięgnęły granic, gdy dotknął mej ręki. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, co oczywiście nie było możliwe. Z nieustającym uśmiechem zbliżył mnie do siebie. Lekko musnął me usta. Oczekiwałam więcej. Jednak na tym przestał. Będąc blisko niego poczułam jego zapach, pachniał czymś czego nie potrafiłam zidentyfikować. Trochę różami, trochę mydłem. W końcu usiedliśmy przy barze :
- Chyba nie było tak źle - rzekł, sącząc drinka.
- Tak...- wydukałam.
- Wybacz, ale będę musiał cię opuścić - odparł, po chwili.
Nie zdążyłam spytać dokąd idzie, nagle zobaczyłam go w objęciach jakieś blondynki :
- No tak...Może mieć każdą, więc dlaczego miałby zainteresować się mną? - pomyślałam.
Poruszali się seksownie. Zaschło mi w gardle - całowali się.
Tego było za wiele. Napięcie zeszłam z krzesła i wybiegłam w kierunku drzwi. Stojąc na zewnątrz zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie się znajduję. Nie chciałam wrócić do klubu cuchnącego papierosami i przepełnionego dymem. Zrozumiałam dlaczego Jane unika takich miejsc. Zastanawiało mnie gdzie jest Luiza i Lucas. Może obściskiwali się w jakimś kącie? Kopnęłam znajdujący się blisko mnie kosz. Działałam spontanicznie, z nutką desperacji. Kątem oka dostrzegłam jakąś kłótnię. Podeszłam bliżej. Schowana za ścianą nasłuchiwałam :
- Wynoście się stąd! To nasz teren - krzyknął, ubrany na czarno, blady mężczyzna.
- Przyszliśmy, aby was ostrzec - rzekł, spokojnie opalony, nieco niższy brunet.
- Niby przed czym? - spytała, długowłosa, blondynka.
- Ten jest na wolności - odparł, z powagą brunet.
- To nie możliwe! - krzyknął, blady mężczyzna.
- W związku z zaistniałą sytuacją najbezpieczniej będzie nawiązać tymczasowy sojusz - rzekł, wysoki brunet o ciemnej karnacji.
- Nigdy, chociaż mielibyśmy zginąć, a teraz idźcie tam skąd przyszliście, bo obiecuję wasza krew poleje się po całej ziemi ludzkiej - odparł, wściekły blady mężczyzna.
- Co ty wyprawiasz? - szepnął ktoś mi do ucha.
Przerażona odwróciłam głowę, to był na szczęście Jace.
Staliśmy po drugiej stronie. Kłótnia ucichła. Chciałam coś dojrzeć, ale byłam za daleko :
- Nie ładnie podsłuchiwać - rzekł, ze śmiechem.
- Nie ładnie pozostawiać samą siebie dziewczynę, którą się zaproszono i na jej oczach obściskiwać się z jakąś lalunią - odparłam, lodowato.
- Zazdrosna? - spytał, z uśmieszkiem.
- Nie, raczej wściekła. Zawieź mnie do domu - rzekłam, stanowczo.
- Skoro nalegasz, ale mam złe wieści. Motor mi się zepsuł, będziemy zmuszeni iść na nogach jakiś kilometr - odparł, obojętnie.
- Okay, to chodźmy - rzekłam, ponuro.
Szliśmy, otaczała nas absolutna ciemność. Tylko słabe lampy pomagały nam w dowiedzeniu się gdzie idziemy :
- Nie wiesz o co się kłócili? - spytałam, po chwili.
Zamilkł, zastanawiał się :
- Pewnie chodziło o jakąś błahostkę, nie ważne - odparł, szybko.
- Mówili o kimś, że jest na wolności - rzekłam, z determinacją w głosie.
- Nieistotne - odparł, obojętnie.
Nagle usłyszałam syk, obejrzałam się za siebie - nikogo nie było. Po kilku minutach syczenie się powtórzyło, tym razem Jace również zdenerwowany trzymał się za pas. Z jednego z zaułków wychodził jakiś cień :
- Uciekaj - szepnął Jace.
Nie musiał nalegać zrobiłam to od razu. Biegłam ile sił w nogach. W końcu znalazłam się na jednej z ruchliwych ulic. Odetchnęłam z ulgą, byłam bezpieczna. Jedna myśl nie dawała mi spokoju - co z Jacem i kim była ta postać? No to mamy dwie.
piątek, 7 marca 2014
Rozdział 4
Następnego dnia próbowałam nawiązać bliższe relacje z Luizą. Nie należało do to rzeczy łatwych, zachowywała się wobec mnie oschle. Unikała dłuższych rozmów. Pewnego dnia spotykając ją w bibliotece uznałam, że być może będzie to moja ostatnia szansa :
- Fajne książki, prawda? - odpaliłam, zdając sobie sprawę, że to co mówię nie posiadało sensu.
Zignorowała moje słowa. Zagryzłam wargę :
- Strasznie dużo trzeba się tu uczyć, męczące prawda? - spytałam, po chwili ciszy.
Odłożyła książkę na stół. Wstała i stanęła prze de mną :
- Nauka przyniesie nam same rezultaty, jest potrzebna do życia, niczym tlen. Z takim podejściem jak teraz nie zajdziesz daleko - odparła, gniewnie, po czym usiadła z powrotem i wczytała się w książkę ponownie.
- Nie to miałam na myśli...Chodziło mi o to, że...Z resztą nie ważne - burknęłam.
- Nie lubisz mnie, prawda? - spytałam, po chwili.
- Powiedzmy, że nie toleruję. To dla mnie nowa, dziwna sytuacja. Zawsze chodziliśmy wszędzie we czwórkę. Teraz pojawiłaś się ty...- rzekła, przerywając.
- Rozumiem...Chyba - odparłam.
- To dosyć skomplikowane. Praktycznie nic do ciebie nie mam, ale nie sądzę, że w przyszłości nawiążemy bliskie relacje - rzekła, poważnie.
- Oczywiście - odparłam, szybko.
Luiza nie kontynuowała rozmowy, więc i ja przestałam. Wyszłam bez słowa z biblioteki. Na korytarzu wzięłam głęboki wdech.
W kolejnych dniach starałam się unikać Luizy. Nie wiedziałam jak się w jej otoczeniu zachowywać. Siedząc w "pokoju nastolatków", czyli najbardziej przytulnym miejscu w szkole. Zauważyłam kątem oka Jace'a, który prowadził żywą dyskusję z jakąś rudowłosą - dziewczyną. Nagle podszedł do mnie :
- Czytasz? Interesujące - rzekł, z ironicznym uśmieszkiem.
- Słucham? - spytałam, zdezorientowana.
- Co robisz po szkole? - spytał, ignorując moje pytanie.
- Nie wiem - odparłam, szybko.
- Idziemy z Lucasem i Luizą do Monster. Idziesz z nami? - spytał, obojętnie.
- Co to za miejsce? - odparłam, zdziwiona.
- Nie wiesz? - rzekł, tłumiąc śmiech.
- Nie, więc może mi wyjaśnisz? - rzekłam, z urazą.
- Otóż miejsce, o które się pytasz to klub, w którym są same interesujące osoby - odparł, z uśmiechem.
- Niech zgadnę, ubrani na czarno? - spytałam, z ironią.
- Coś w tym stylu, ale nie tylko. Tak na prawdę każdy może tam przyjść - odparł, spokojnie.
- A Jane? - wtrąciłam.
- Nienawidzi takich miejsc. Uważa, że są tam ludzie, którzy "mają na nas zły wpływ" - rzekł, ze śmiechem.
- Być może ma rację - odparłam, z powagą.
- Może - rzekł, obojętnie.
- Dobra, pójdę - odparłam, odpowiedział uśmiechem.
- Wiedziałem, że się zgodzisz. Nawet nie trzeba było cię długo namawiać - rzekł, pewny siebie.
- Może powtórzymy całą rozmowę? Chętnie posłucham twoich błagań - odparłam, ze śmiechem.
Zbył moją odpowiedź lekkim uśmiechem.
W domu przygotowywałam się do wyjścia. Miałam pustkę w głowie, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. To była Jane :
- Jane? Co ty tu robisz? - spytałam, zdziwiona.
- Słyszałam, że idziesz dziś do Monster, a tam nie można się pokazać w byle czym, więc jestem- odparła, wesoło.
- Jane, ratujesz mi życie - rzekłam, szczęśliwa rzucając jej się na szyję.
Kazała mi usiąść na krześle w mojej sypialni. Wyjęła ze swej torby zestaw do makijażu, farbę do włosów i inne płyny. Kiedy skończyła z moją fryzurą, ubrałam suknię, którą przyniosła. Była to czarna miniówka, w której nie czułam się za dobrze. Do tego buty na obcasie, były ładne, ale nie wygodne :
- Aby być piękną trzeba cierpieć - rzekła.
Spojrzałam w lustro. Zdziwiona spojrzałam na swe odbicie. Włosy spięte w kucyk, posiadały czerwone pasemka. Wyglądały idealnie. Lekki makijaż dodawał mi kobiecości. Sukienka i buty idealnie do siebie pasowały, a rękawiczki uzupełniały całość. Pocałowałam Jane w policzek. Na pożegnanie otrzymałam od niej :
- Trzymaj się i miłej zabawy!
Na chłopaków i Luizę czekałam przed domem. Nagle podjechał czerwony motor, a na nim Jace :
- Nieźle wyglądasz - rzekł, na przywitanie.
Odpowiedziałam uśmiechem.
Jechaliśmy w ciszy, trzymając się jego brzucha czułam jak czasem napina mięśnie. Zestresowana cieszyłam się, gdy dojechaliśmy do celu. Przed klubem czekali Luiza z Lucasem. Dziewczyna wyglądała świetnie, ale na mój widok mina jej zrzędła. Lucas również nie wyglądał najgorzej. Wchodząc do klubu serce dudniło mi jak oszalałe. Pomieszczenie było napełnione dymem, sala była ogromnych rozmiarów. Większość była ubrana na czarno, ale były wyjątki.
Luiza i Lucas od razu ruszyli na parkiet. Jace zniknął mi z oczu. Postanowiłam się czegoś napić. Muzyka wpadała w ucho. Ruszyłam na parkiet i zaczęłam tańczyć. Nagle poczułam czyiś uścisk - Jace!
Subskrybuj:
Posty (Atom)