czwartek, 8 maja 2014

Rozdział 18

   Obudziłam się w swoim pokoju, w łóżku. Niewiarygodne! Znowu zasłabłam! Z pewnością w oczach łowców byłam przegrana. Na krześle, niedaleko mej twarzy siedziała Bella :
- To jakieś nieporozumienie. Nie wierzę, żeby przez tyle lat okłamywano mnie w kwestii pochodzenia - rzekłam.
- Rozumiem twoją złość. Ja też jestem w szoku - odparła.
- Mówiłaś, że dbacie o nasze bezpieczeństwo. Jak mogłaś nie wiedzieć? - spytałam, zdziwiona.
- Do waszych 6 urodzin przynajmniej raz w tygodniu odwiedzałam każdego z was. Potem niestety Ciara zaczęła się domyślać, że mam coś wspólnego z waszym zniknięciem. Co więcej była pewna, że utrzymuje z wami kontakt. Dostałam, więc poddana torturom. Aż w końcu dostała się do moich myśli. Przewidziałam ten ruch, więc tego samego dnia, gdy ukończyłaś 6 lat kazałam twoim rodzicom, aby wyjechali jak najdalej nie mówiąc mi gdzie wyjeżdżają. To samo uczyniłam z twoim bratem - Chrisem - odparła, poważnie.
Do 6 urodzin mieszkałam w Australi. Potem z niewiadomych przyczyn przeprowadziliśmy się na 3 miesiące do Włoch, aż w końcu dotarliśmy do Wielkiej Brytanii. Historia Belli dawała wiele do myślenia :
- Czy kiedykolwiek poznałam Chrisa? - spytałam, dławiącym głosem.
- Dla waszego bezpieczeństwa zadbaliśmy o to, abyście się nigdy nie poznali - odparła, smutno.
- Jakim prawem? - spytałam, wściekła.
- On mieszkał we Francji. Ty w Australii. Nie było możliwości - odparła, przepraszająco.
- Rodzice...Oni wiedzą o moim pochodzeniu? - spytałam, co raz bardziej wściekła.
- Wiedzą, że trzeba cię chronić przed Ciarą, która pragnie twojej śmierci i że policja nie może z tym nic zrobić, gdyż jest królową. Wiedzą też, że masz brata. Ponieważ są ludźmi o wampirach i innych stworzeniach podziemnych im nie powiedzieliśmy - odparła.
- Wiedzieli! Chcę się z nimi spotkać - rzekłam, wściekła.
- Przewidzieliśmy tę opcję. Czekają na korytarzu - odparła, z lekkim uśmiechem.
W ciągu minuty byłam już przy drzwiach :
- Bądź dla nich wyrozumiała. Zrobili to, aby cię chronić - rzuciła na pożegnanie.
   Staliśmy w milczeniu. Kilkanaście dni temu marzyłam o tym spotkaniu. W tamtym momencie chciałam, aby minęło jak najszybciej. Zawsze bałam się ich surowego usposobienia :
- Dlaczego przez cały miesiąc nie raczyliście się odezwać? - spytałam, a każde słowo sprawiało mi niewyobrażalny ból.
- Nie mogliśmy... - odparła, smutno mama.
- Jakiś niski człowieczek przyszedł do nas i mówił coś o złym traktowaniu. Miał nawet na piśmie. Próbowaliśmy cię odnaleźć bez skutków. Byliśmy nawet na policji, ale oni nas zbyli. Wczoraj mieliśmy telefon i to od Belli. Wiedzieliśmy, że w końcu będzie żądała zwrotu dziecka. Mieliśmy cię tylko wychować. Co sądząc po twoim opryskliwym zachowaniu nie odniosło zamierzonego efektu. Podobno teraz ty będziesz decydować o losach naszej trójki. Kompletny absurd! - rzekł, chłodno ojciec.
- Zabieramy cię do domu. Pakuj się - dodała, pośpiesznie mama.
- Nie. Tutaj jest moje miejsce i tylko z Bellą jestem bezpieczna. Z resztą dlaczego przez 16 lat nie wyjawiliście mi prawdy? Dowiaduję się od obcej kobiety, która jak się okazuje nie jest taka obca, gdyż to moja ciocia, że mam brata, którego nigdy nie poznam, jestem córką łowcy i wampira, którzy pragną mojej śmierci - odparłam, niemal krzycząc.
- Wampira?! Co?! - krzyknęli, churem rodzice.
- Nieważne. To nie najlepszy moment na wyjaśnienia. Muszę wszystko przemyśleć, a przede wszystkim skupić się na sobie, bo prawda jest taka, że nigdy mnie nie kochaliście. Nigdy nie zachowywaliście się jak rodzice, którymi jak się dowiaduję wcale nie jesteście. Mieliście swoją szansę. Zmarnowaliście ją. Teraz pragnę, abyście dali mi święty spokój. Nie chcę być częścią tego wszystkiego, ale niestety muszę. Jedno jest pewne nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę waszą córką, więc odczepcie się od MOJEGO życia. Wystarczająco je zniszczyliście. Nienawidzę was! - krzyknęłam, z łzami w oczach.
   Biegnąc do pokoju słyszałam krzyki ojca, klnął. Poczułam uczucie ulgi, że wreszcie się od nich uwolniłam. Ciągłe kłótnie, płacz matki, brak zaufania, miłości, jakiejkolwiek troski doprowadzało mnie to do szału. Nie wiedziałam co robić. Czułam, że rozpocznie się okropna wojna, która sprawi, że nic nie będzie już takie same. Zaraz, zaraz przecież już w dniu, w którym zamieszkałam w Instytucie wszystko uległo katastrofalnej zmianie.

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 17

   Spotkanie okazało się być jednym z najważniejszych momentów w moim życiu. Mick, gdy tylko weszliśmy do środka zafasynowany zaczął opisywać mój występ. Niesamowite, świetne, fenomenalne, idealne - te słowa powtarzał z taką radością, że na mej twarzy wykwitł rumieniec. Połowa zebranych zareagowało pozytywnie, bijąc brawa i składając życzenia. Na szczęście nie zachowywali się tak jak Mick, którego zachowanie z minuty na minutę było coraz bardziej niepokojące. Bella, Luiza i Jace zachowali powagę, nie okazywali szczęścia. Trochę mnie to zasmuciło. Najgorsze było to, że zaczęłam nie lubić Luizy. No bo nic jej nie zrobiłam, a ona traktowała mnie jak najgorszą osobę na świecie. Może była zazdrosna o Jace'a? To idiotyczne. W końcu jego uczucia w stosunku do mnie były obojętne, a nawet negatywne :
- Pół łowcy nie mają zdolności artystycznych - rzekła, poważnie.
- Pewnie nie ma. To wina miłości, która jest taka naiwna. Oj Mick... - odparła, chamsko Luiza.
Poczucie dumy zostało zastąpione wstydem. Poniżyła nas i to w jeden z najgorszych sposobów. Jace oburzony odwrócił głowę. Nie rozumiałam jego zachowania. Nagranie Mick'a rozwiało wszystkie wątpliwości. Mój występ był świetny. Przepraszam, że się chwalę, ale ulga jaką wtedy poczułam jest nie do opisania. Mina Luizy dała mi poczucie satysfakcji. Chciałam spojrzeć jej prosto w oczy i jadowitym tonem powiedzieć :
- I widzisz? Nie masz racji. Jednak coś umiem w przeciwieństwie do ciebie.
Oczywiście tego nie powiedziałam. Zabrakło mi odwagi. Zamiast tego posłałam jej uśmiech zwycięzcy :
- W takim razie mamy problem - rzekła, ponuro Bella.
- Nie jesteś ani łowcą, ani wybraną. Mimo to w twoich żyłach płynie krew łowców. Jest tylko jedna możliwość. Przed tem nie brałam tego pod uwagę, ale teraz...Powiem bez owijania w bawełnę. Jesteś naznaczona - rzekła, a wszyscy zamilkli.
Wyczułam niepokój :
- Co to znaczy? - spytałam, zdziwiona.
- Zostawcie nas same - rzekła, do pozostałych.
Nie chciałam, aby wychodzili. Bałam się tej rozmowy :
- Najlepiej jeśli zacznę od początku - rzekła, chłodno.
- Ciara Wanclop jako dziecko była osobą nad spokojną i życzliwą. Kochała zwierzęta. Nie sprawiała żadnych problemów wychowawczych. Chciała zbawić świat. Oczywiście o tym, że jest łowcą wiedziała już w chwili narodzin, albowiem jej ojciec był królem. Tak, do niedawna władał nami król. Jakiż on był łaskawy! Dzięki jego sprawiedliwym rządom nie było wojen z wampirami, a także wilkołakami. Co więcej z każdym z ich przedstawicieli łączyła go przyjaźń. Pokazywał, że wygląd, pochodzenie nic nie znaczy. Co prawda nikt z mieszkańców nie chciał pójść w jego ślady, lecz rozumiał, że...- rzekła.
- Czekaj chwilę. Skoro był łowcą to zabijał wampiry, więc jak mogł się z nimi przyjaźnić? - przerwałam tę tajemniczą historię.
- Kilkanaście lat temu zabijaliśmy tylko te wampiry, które były wykluczone przez królestwo, które stanowiły zagrożenie nie tylko dla ludzi, ale i dla pozostałych wampirów, tych dobrych - odparła.
- W końcu nadszedł długo oczekiwany moment - 18urodziny Ciary. Niestety pech chciał, że tamtego dnia doszło do zamachu, w którym król zginął. Doszło do spisku. Ciara pogrążona w żałobie postanowiła stanąć po stronie nieśmiertelnych, którzy, gdy dowiedzieli się o zabiciu króla uznali nas za wstrętne kreatury. Straciła miłość do świata. Po dwóch latach doszło do ślubu Ciary z Edwardem, wstrętnym, bezwzględnym przywódcą starszyzny wampirów. Niedługo po tym zaszła w ciążę. Pierwsza córka - piękna Cornelia znikła zaraz po urodzeniu. My (jako, że mamy w kręgach wampirów szpiega) byliśmy zdziwieni. Sugerowano porwanie. Chociaż o dziwo nikt z wampirów tym się nie przejął,  a z powodu ich małej liczby bardzo im zależy na każdym nowym dziecku. Dziesięć lat później sytuacja się powtórzyła i tak samo było 5 lat później. Ciara miała 40lat, a wyglądała na 18-latkę. Pewnego dnia udało nam się odkryć prawdę. Dzieci były przetrzymywane w lochach i już od pierwszego dnia życia zostały wyssane z młodości i piękności. Podobno co pięć lat Ciara powtarza zabieg z pierwszych dni życia dziecka. Przerażeni dowiedzieliśmy się o kolejnej ciąży. Tym razem bliźniąt - dziewczynka i chłopczyk. Zorganizowaliśmy świetną misję odbicia maluchów. Zostały wysłane do rodzin ludzkich i niestety rozdzielone na zawsze. My jednak dbamy o ich bezpieczeństwo - rzekła.
- Jaki to ma związek ze mną? - spytałam, po chwili namysłu.
- Jesteś tą dziewczynką, którą uratowaliśmy. Co więcej JA jestem siostrą twojej biologicznej matki - odparła, a ja poczułam, że ziemia osuwa mi się spod nóg.

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 16

   Pukanie do drzwi zmusiło mnie do opanowania emocji :
- Mam pomysł - rzekł, stojąc w progu Mick.
- Jaki? - spytałam, wstrzymując łzy.
- Zobaczysz. Ubierz się ciepło i wychodzimy. Czekam na dole - odparł, szybko.
Zdziwiona wypełniłam jego prośbę. Odczekałam 10 minut. Wyschły mi łzy. Lekki makijaż zatuszował sińce pod oczami. Narzuciłam na siebie płaszcz, szalik, czapkę kozaki i byłam gotowa. Zbiegłam po schodach. Zauważyłam rozmawiających Luizę i Lucas'a. Powiedziałam im "cześć". Potraktowali to jako zaproszenie :
- Dokąd się wybierasz? - spytała, poważnie Luiza.
- Na spacer - odparłam, pośpiesznie.
- Miłej "podróży" - rzekł, ze śmiechem Lucas.
- Dzięki - odparłam, wesoło.
- Za dwie godziny odbędzie się spotkanie łowców. Z przyczyn oczywistych ty też jesteś zaproszona - rzekła, ponuro Luiza.
- Przecież jestem pół łowcą - odparłam, zdziwiona.
- No właśnie. W małym stopniu jesteś jedną z nas. Obecność obowiązkowa - rzekła, odchodząc.
Lucas poszedł w ślad przyjaciółki. Zaczęło mnie zastanawiać czy oni są w związku.
   Celem podróży okazała się być przytulna restauracja z karaoke. Lubiłam śpiewać. Występować niekoniecznie. Zajęliśmy miejsce blisko sceny :
- Chcesz spróbować? - spytał, zadowolony.
- Nie - odparłam, stanowczo.
- To dobra zabawa. Chodź - rzekł, chwytając mnie za rękę.
- Nie chcę - odparłam, zdenerwowana.
- Jak chcesz. Ja spróbuję - rzekł, wesoło.
Wygłupiał się, śpiewał dobrze, może nie świetnie, ale traktował to jako rozrywkę. Nie mogłam przestać się śmiać. Znalazłam się na scenie i razem z nim śpiewałam jakąś wesołą piosenkę. Po jakimś czasie zgasły wszystkie światła. Pozostał reflektor skierowany prosto na mnie. Spojrzałam w bok - pustka. Byłam sama. Zdenerwowana stałam nie mogąc ruszyć się z miejsca. Zaczęła rozbrzmiewać muzyka. Znałam tę melodię, co więcej był to mój ulubiony kawałek. Głos sam się ze mnie wydobywał. Najpierw niepewny, cienki, potem mocny. Rozluźniłam się i "płynęłam" po dźwiękach. Wszystkie negatywne emocje ze mnie uszły, jak powietrze z pękniętego balona :
- Byłaś niesamowita! - rzekł, gdy wracaliśmy Mick.
Słowo to usłyszałam tego wieczora kilka razy i to od nieznajomych ludzi. Miło jest przyjmować pochwały, ale gdy usłyszy je się wiele razy w ciągu godziny to nawet najmilsze słowo staje się żenujące, przereklamowane. Mick ekscytował się moim występem bardziej niż ja sama. Było to słodkie, lecz niepokojące :
- Z niecierpliwością czekam na twoją płytę - rzekł, gdy staliśmy przy budynku.
- Trochę to potrwa - odparłam, ze śmiechem.
Okay byłam z siebie dumna. Miesiąc temu nie zdobyłabym się na taki wyczyn. Zmiana szkoły wiele dobrego we mnie wzniosła. Umiem walczyć o swoje i jestem pilna w osiągnięciu swoich celów i gdyby nie Jace byłabym w dniu występu szczerze zadowolona tak na 100%.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 15

   Spojrzałam na niego zdziwionymi oczami, które domagały się wyjaśnień :
- Nie rozumiem...- rzekłam, parsknął śmiechem.
Wyszłam na idiotkę :
- Skończył nam się browar - odparł.
- Wracamy? - spytałam.
- A chcesz? - odparł pytaniem.
Nie chciałam. Dobrze się czułam w jego towarzystwie. Wiedziałam, że gdy wrócę do pokoju zacznę płakać, bo przypomni mi się scena w kawiarni :
- Nie - rzekłam, z taką pewnością, że aż zdziwił mnie mój ton.
Roześmiał się :
- Twarda z ciebie sztuka - odparł, siadając bliżej mnie.
- Zdaję sobie z tego sprawę - rzekłam, z lekkim uśmiechem.
- Łączy cię coś z tajemniczym blondynkiem? - spytał.
- Chodzi ci o Jace'a? - odparłam, zdezorientowana.
Pokiwał twierdząco głową :
- Nie...- rzekłam, smutno.
Siedzieliśmy w ciszy. Kątem oka dostrzegłam w jego oczach radość. Czyżby moja odpowiedź dała mu poczucie ulgi? Zapadł głęboki mrok. Położył się na trawie, a ja zrobiłam to samo. Gestem ręki poprosił, abym położyła głowę na jego ramieniu. Podziwialiśmy gwiazdy.
   Obudziłam się będąc w tym samym miejscu co przed kilkoma godzinami. Zerwałam się na równe nogi. Nigdzie nie było Mick'a. Zaniepokojona zaczęłam biegać po lesie wykrzykując jego imię, gdy nagle ktoś złapał mnie w ramiona i przycisnął palec do mych ust. Znałam podstawy walki. Szybkim ruchem uderzyłam go w bok, a następnie kopnęłam w brzuch. Zaschło mi w gardle, gdy okazało się, że zbiłam Mick'a :
- Przepraszam. Myślałam, że to jakiś...Wampir, albo coś w tym rodzaju - rzekłam, robiąc mu opatrunek.
- Gdyby to był krwiopijca to takie uderzenie nie zrobiłoby na nim najmniejszego wrażenia - odparł.
- Tak mi przykro...- rzekłam, zakłopotana.
- Nic się nie stało. Swoją drogą to miłe, że tak piękna dziewczyna jak ty mnie dotyka - odparł, ze śmiechem.
Zmusiłam się na uśmiech, co nie oznaczało, że nie ciążyło na mnie poczucie winy :
- Co robiłeś tak wcześnie w lesie? - spytałam, naklejając ostatni plaster.
- Musiałem odetchnąć po nocy...- odparł, tajemniczo.
Cała pozytywna energia ze mnie upłynęła. Czy to możliwe, że robiliśmy "to coś", czy celem podróży było właśnie to? Nie pamiętałam za wiele...Odsunęłam się od niego gwałtownie. Poczułam wstręt do nas obojgu :
- Czy my? - spytałam, przerażona.
- Spaliśmy? Jak najbardziej - odparł, z uśmiechem.
- Mick...- rzekłam, zdenerwowana.
Zaczął się śmiać :
- Między nami do niczego nie doszło. Po prostu usnęłaś w moich ramionach. Spokojnie - odparł.
Odetchnęłam z ulgą, chociaż nadal nie byłam pewna, czy aby na pewno mówił prawdę. 
   Kolejne dni spedziłam z Mickiem. Basen, kręgle, lodowisko, mecze sprawiły, że zapomniałam o niebezpieczeństwie. Dzięki tym wypadom mogłam lepiej poznać Mick'a. Świetnie się czułam w jego towarzystwie. Spotykanie Jace'a codziennie na kolacji nie należało do przyjemnych. Niestety unikanie mojego "trenera" nie mogło trwać w nieskończoność : 
- Megan, możemy porozmawiać? - spytał, gdy na moje nieszczęście siedziałam w bibliotece. 
- Obowiązuje cisza, więc...- odparłam, dumna ze swej odwagi. 
Wściekły gwałtownym ruchem wyprowadził mnie na korytarz. Przerażona jego siłą długo zastanawiałam się co powiedzieć : 
- Co ty sobie myślisz? Nie możesz mną rządzić. Jeśli mówię nie to znaczy, że NIE - rzekłam, po chwili namysłu. 
- Feministka...- burknął. 
- Słucham? - spytałam, gniewnie.
- Nic - odparł, bezczelnie.
- To wszystko co masz mi do powiedzenia? - spytałam, próbując opanować oddech. 
- To nie ja powinienem się tłumaczyć tylko ty - odparł, chłodno. 
Zamilkłam : 
- Czy ty w ogóle używasz mózgu? Wszyscy się o ciebie troszczymy. Masz nawet darmowy trening, który w normalnych okolicznościach kosztuje kilkanaście tysięcy. Tracę swój cenny czas, a ty masz mnie gdzieś i wybierasz się na jakieś durne spotkania z Mickiem - rzekł. 
- Jesteś zazdrosny? -spytałam, z kpiącym uśmieszkiem.
- Co? Chyba raczej ty. Między mną, a twoja przyjaciółką nic szczególnego nie zaszło, a ty robisz aferę - odparł. 
- Jaką przyjaciółką? - spytałam, zdziwiona. 
- Katie - odparł, obojętnie. 
- Co?! - krzyknęłam tak głośno, że zebrani uczniowie zaczęli nam się przyglądać. 
- Katie nie jest moją przyjaciółką. Nienawidzi mnie i robi wszystko, aby zniszczyć mi życie - rzekłam, szeptem. 
- Nie przesadzaj. Konflikty konfliktami, ale ona jest bardzo miła i napewno nie chce ci zaszkodzić. Co więcej martwi się o ciebie tak jak ja - odparł, obojętnie. 
- Jedno spotkanie i myślisz, że ją znasz? Jesteś większym idiotom niż myślałam - rzekłam, a łzy napłynęły mi do oczu. 
- Nie jedno, tylko kilka - odparł, ignorując mój stan, dobijając ostatni gwoźdź do trumny. 
- Wiesz co? Myślałam, że jesteś inny. Pomyliłam się i żałuję, że cię poznałam -rzekłam, nie zważając na łzy cieknące po mych policzkach. 
Szybkim krokiem ruszyłam do pokoju mijając zamyślonego Mick'a. Płakałam. Naprawdę nie miałam siły. Miłość bez wzajemności to coś czego nie życzę nikomu. Swoją drogą dlaczego zawsze źródłem moich problemów jest Katie?  

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 14

   - Oszalałaś?! - krzyknęła, wściekła Jane.
- Nie rozumiem twojego gniewu - odpowiedziałam, spokojnie.
- Mick to nie jest dobra partia. Jest zwyczajów zabiegać o nowe uczennice, zrobić z nimi to "coś", a potem rzucić - rzekła, zaniepokojona.
- Wcale nie chcę się z nim spotykać! Jesteśmy przyjaciółmi. Pomógł mi i...- odparłam, urażona.
- I teraz będziesz mu dozgonnie wdzięczna przez resztę życia - przerwała, z ironią.
- O co ci chodzi? To moja sprawa z kim się zadaję, a ciebie nie powinno to interesować - rzekłam, wściekła.
- Jak to nie? Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i mam prawo się o ciebie martwić. Zrobisz co będziesz chciała, ale pamiętaj : ja ostrzegałam - odparła i wyszła z budynku.
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie lubiłam się kłócić, zawsze uważałam to za "koniec świata".Powodem mojego smutku nie była tylko złość skierowana ku Jane, ale także fakt, że może mieć rację. Mick wydawał się być pewnym siebie chłopakiem, który może mieć każdą. Dodatkowo został obdarzony powalającą urodą.
   Po szkole miałam mieć trening, na który nie posiadałam chęci :
- Olać to - pomyślałam i wybiegłam ze szkoły.
Ku mojemu zdziwieniu przed budynkiem stał Mick :
- Witam piękna, czyżbyś się zrywała z lekcji? - spytał, na przywitanie.
- Tylko z jednej...- odburknęłam.
Nie chciałam z nim rozmawiać. Cały czas pamiętałam słowa Jane :
- Coś się stało? - spytał, chwytając mnie za ramię.
Natychmiast się wyrwałam i popędziłam przed siebie. Zachowałam się jak rozpuszczona małolata, ale nie umiałam inaczej. Kierowały mną sprzeczne emocje, których nie byłam w stanie opisać. Zorientowałam się, że w cale nie szłam do Instytutu. Zobaczyłam pobliską kawiarnię. Miałam przy sobie kilka złotych, na kawę z pewnością mi starczyło. Wchodząc do środka zobaczyłam coś co kompletnie zbiło mnie z nóg :
Katie i towarzyszącego jej Jace'a!
   Skąd oni się znali? Czemu zachowują się tak jak by byli ze sobą "blisko". Katie - ta dziewczyna mogła mieć każdego, w sumie wszyscy chłopcy w szkole należeli do niej. Myślałam, że Jace ma trochę więcej rozumu w głowie, poleciał na jej sztuczne piersi, a może fałszywą twarz. Wściekła nie mogłam wyjść. Musiałam wiedzieć czemu się spotkali. Usiadłam w niewidocznym dla nich stoliku. Co ciekawe - Jace nawet nie zauważył jak weszłam. Pijąc kawę i udając czytanie gazety przyglądałam się im z niezmierną ciekawością. Dałam kosmyki włosów za ucho z nadzieją, że dzięki temu będę słyszeć ich rozmowę. Bardzo tego pragnęłam. Powtarzałam sobie to w myślach jak życzenie i...Udało się!
- Niemożliwe, żeby tak fajny facet jak ty był sam - rzekła, z pod sztucznych rzęs Katie.
- Jak widać można - odparł, z szerokim uśmiechem Jace.
Odpowiedziała mu niewinnym uśmieszkiem. Uśmieszkiem, który kompletnie do niej nie pasował.
- Mam nadzieję, że nie odniosłaś jakiś obrażeń - rzekł, kończąc kawę.
- No może jedno - odparła, niewinnie.
- Jakie? - spytał, obojętnie.
- Straciłam głowę dla takiego jednego - odparła, uwodzicielsko.
Uśmiechnął się, patrząc jej w oczy. Zrobił to co ze mną w lesie. Pocałował ją. Tyle, że ich pocałunek był długi i bardzo mu się podobał. Łzy napłynęły mi do oczu. Mógł się całować z każdą, tylko nie z Katie! Dziewczyną, która mnie szczerze nienawidziła i za, którą ja również nie przepadałam. Ścisnęło mnie w gardle na widok ich szczęścia. Gwałtownym ruchem wyszłam z kawiarni. Obrócili się, przestali. Katie zaczęła się śmiać, a Jace posmutniał. Łzy ciekły mi po twarzy.
   Wracając drogą, którą szłam wpadłam na Micka. Do jasnej cholery co on znowu chciał?
- Wiem. Nie masz ochoty na rozmowę. Po prostu zmierzałem do sklepu - rzekł, z uśmiechem.
- No, ale zakupy spożywcze mogą poczekać. Co ci jest? - dodał, po chwili ciszy.
- Nieważne - rzekłam.
   Nie wiem jak to się stało, ale znalazłam się w jego samochodzie. Próbowałam się uspokoić. Walczyłam z emocjami. Zapadła noc. Zatrzymał się w miejscu otoczonym zielenią. Wyjął z samochodu dwie puszki piwa, zapalił ognisko. Chciał mnie poczęstować. Początkowo odmówiłam, ale gdy przed oczami pojawił mi się obraz całujących się Jace'a i Katie wzięłam. Solidny łyk orzeźwił mój umysł, wstrzymał na moment łzy :
- Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - spytałam, po kolejnych łykach.
- Dobrze tu się myśli. Zawsze, gdy miałem jakiś problem tu przyjeżdżałem - odparł, wpatrzony w otaczający nas krajobraz.
- Pięknie - rzekłam, wpatrzona w otaczające nas lasy, skały, błękitne niebo.
- Wiem - odparł, z szerokim uśmiechem.
Nie wiem jak to się stało, ale streściłam mu całe moje życie. Nie zapominając o wiecznie wściekłym ojcu, który mnie nienawidził oraz smutnej, myślącej o sobie matce.
- Miałem dziesięć lat, gdy ojciec pierwszy raz uderzył mamę. Zawsze uchodzili za szczęśliwe, kochające się małżeństwo. Z pewnością ty, gdybyś ich ujrzała też byś tak uznała, bo ojciec w towarzystwie był inny. Zachowywał się jak tzw. "ideał". Gdy tylko goście wychodzili wyżywał się na matce. Nie mogłem tego znieść. Zawsze byłem po stronie mojej mamy sądząc, że to ON jest zły. Moje stanowisko uległo zmianie, gdy pewnego dnia wróciłem wcześniej do domu i zobaczyłem matkę w łóżku z innym mężczyzną. Zrozumiałem zachowanie taty. Też bym się wściekał, gdybym wiedział, że osoba, na której mi cholernie zależy mnie zdradza. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego. Wyjechałem z Portugalii do mojego brata do Londynu. Nie zachowywałem się fair. Brałem udział w nielegalnych wyścigach samochodowych, często wpadałem w bójki no i próbowałem różnych używek. Raniłem kobiety. Straciłem do nich szacunek. Co miesiąc wywalano mnie ze szkoły. Dwa lata trafiłem tutaj z celem "zdenerwować wszystkich i odejść". Ku mojemu zdziwieniu po każdym wybryku kazano mi wyciągać wnioski, a następnie mówiono, że będzie lepiej. Pokochałem Bellę, nie tak jak "dziewczynę", ale jak matkę, której nigdy nie miałem. Kiedy się dowiedziałem czym jestem byłem w szoku. Teraz zabijanie wampirów jest dla mnie czymś w rodzaju wyładowania emocji. Może i jestem dupkiem, ale mam to gdzieś - rzekł, kończąc piwo.
Wzruszył mnie, ale i zezłościł, bo jego sytuacja była gorsza od mojej, a jednak był twardszy. Co z tego, że był mężczyzną, w końcu panuje równouprawnienie :
- Najlepiej będzie jeśli odetniesz się od przeszłości i będziesz żyć każdym dniem - rzekł, podając mi kolejną puszkę.
- Ty tak postępujesz? - spytałam, otwierając.
- Nie - odparł.
- To dlaczego mi to radzisz? Skoro sam się do tego nie stosujesz - rzekłam, lekko zdenerwowana.
- Bo nie chcę byś sobie zniszczyła życie tak jak ja - odparł, patrząc wprost na mnie.



sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 13

   Odpuściłam sobie śniadanie. Możliwość oglądania Jace'a nie była kusząca. Stojąc pod gabinetem dyrektorki układałam sobie w myślach całą kwestię. Musiałam być przekonująca. Zastanawiałam się czy lepiej będzie być "pokrzywdzoną dziewczynką", czy "ognistą panienką, która dostaje to co chce". Zdałam sobie sprawę, że obydwie opcje są beznadziejne i najlepiej będzie jeśli pozostanę sobą. 
   Wreszcie pojawiła się Bella. Nawet w potarganych rudych włosach i koszuli nocnej wyglądała niesamowicie. Zazdrościłam jej urody. Z pewnością miała nie więcej niż 30 lat, gdyby nie jej wieczna powaga mogłabym ją uznać za jedną z uczennic. Po jej minie wiedziałam, że nie jest zadowolona wczesnym wyciągnięciem z łóżka. No tak, była dopiero 6:00 :
- Bello, mam do ciebie prośbę - rzekłam, gdy weszłyśmy do środka.
- Postaram się ją spełnić - odparła, z lekkim uśmiechem.
- Czy możesz mi zmienić opiekuna? - spytałam, po chwili namysłu.
- Słucham? - odparła, zaskoczona.
Zagryzłam wargę :
- Jace i ja...Stawką jest moje życie, a my się nie dogadujemy. Jeśli mam się czegoś nauczyć to musi mi w tym pomóc ktoś inny - rzekłam, spokojnie.
Zamyśliła się :
- To absurdalny pomysł - rzekła, oburzona.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale...- odparłam.
- Megan. Pomiędzy miłością, a nienawiścią jest cienka linia - przerwała mi.
- Co masz na myśli? - spytałam.
- Jace był u mnie i prosił o to samo. Ciekawą rzeczą jest, że praktycznie powiedzieliście mi to samo - odparła.
Co za dupek! To on popełnił błąd, to on sprawił mi cierpienie i miał czelność przyjść do Belli i całą winę zwalić na mnie?! Tchórz! Idiota!
- Pocałunek nie jest powodem do wstydu. Jeśli zostało to zrobione z głębi serca to nie ma podstaw do winy. Megan, jeśli bym się zgodziła wtedy zaczęlibyście się nienawidzić. Nie chodzi tu o to, że interesuje mnie wasze życie miłosne. Jeśli tak to odebrałaś to jesteś w ogromnym błędzie. Chodzi o to, że Jacowi ufam najbardziej i wiem, że nigdy nie pozwolił by, aby ktoś cię skrzywdził. Nigdy mnie nie zawiódł. Pomyśl o korzyściach płynących z waszej współpracy. Sama doskonale wiesz o co toczy się gra. Przykro mi, ale nadal jesteście za siebie odpowiedzialni. Stanowicie dwuosobową drużynę - rzekła, nakazując mi gestem ręki, abym opuściła pokój. 
   Na lekcjach co jakiś czas przeszywały mnie dreszcze. Nie wyobrażałam sobie spotkania z Jacem. To wyjaśnienia pozostała jeszcze jedna sprawa - skąd Bella wiedziała o naszym pocałunku? Na pewno jej nie powiedział. Był z rodzaju postaci tajemniczych. Chociaż trudno było mi określić jego relacje z dyrektorką. Być może ktoś z pracujących dla niej ludzi (lub ona sama) widział jak się całujemy. To takie poniżające i obrzydliwe :
- Moim zdaniem on też coś do ciebie czuje i powinnaś dać mu szansę - rzekła Jane, której oczywiście o wszystkim opowiedziałam.
Powiedziałam jej, że pomaga mi w lepszych wynikach sportowych w co uwierzyła, gdyż zawsze miałam z tym problem. Nie nadawałam się do żadnego sportu :
- Gdyby to była prawda nie traktowałby mnie jak zabawki - odparłam, gniewnie.
- Wcale cię tak nie traktuje. Wmówiłaś sobie jakąś głupotę. Widzę jak czasem na ciebie patrzy - rzekła, ściszając głos.
- Czyli jak? - spytałam.
- No wiesz...Jak zakochany chłopak na swoją dziewczynę - odparła, wesoło.
- Naoglądałaś się komedii romantycznych - rzekłam, z ironią.
- To nie moja wina, że kocham filmy - odparła, nieco wkurzona.
Zmieniłyśmy temat na coś bardziej przyjemnego, czyli na rozmowę o aktorach. W końcu nadszedł ten moment, czyli...Spotkanie z Jacem. Wolnymi krokami zbliżyłam się do piwnicy.
   Zachowywał się jak trener. Był obojętny i traktował mnie jak swoją uczennicę. Denerwował mnie ton jego głosu. Zdałam sobie sprawę, że moja wybuchowość wszystko zniszczyła. Mogliśmy pozostać przyjaciółmi. Chociaż być może znowu zachciałoby mu się mnie całować i moje załamanie nie miałoby końca. 
   Postanowiłam wybrać się na spacer. Noc była nadzwyczaj piękna. Zawsze lubiłam nocne podróże. Można wtedy zastanowić się nad wieloma ważnymi sprawami. Zastanawiałam się czy odwiedzić rodziców. Niesamowite - córka musi zabiegać o względy rodziców. Przypomniałam sobie ojca - wiecznie złego, wymagającego, nienawidzącego ani mnie, ani mojej mamy. No właśnie - mama. Jej jedynej było mi żal. Biedna, samotna, skazana na tatę. Na prawdę za nią tęskniłam, chociaż między nami bywały różne chwile, być może nie zachowywała się jak matka, ale...Co mogła zrobić? Łzy napłynęły mi do oczu. Nie chciałam wyjść na jakąś nawiedzoną i ryczeć na ulicy, więc postanowiłam wrócić do Instytutu, który w obecnej sytuacji był najlepszym miejscem, co nie oznacza, że go lubiłam. Wydawał się mi taki obcy. Spędzanie tam czasu było udręką, ale nie miałam innego wyjścia.
   Postanowiłam pójść na skróty, czyli bocznymi uliczkami. Zapomniałam o niebezpieczeństwach jakie na mnie czyhają z dala od cywilizacji. Nagle usłyszałam jakieś śmiechy. Niech to szlag - grupka chłopaków, na oko 18-letnich. Przyśpieszyłam kroku : 
- Ej piękna nie uciekaj! - krzyknął, najwyższy.
- Zapraszamy do nas - rzekł, niższy.
- Z nami dobra zabawa gwarantowana! - dodał, brunet.
- Lubisz takie klimaty, co nie? - odparł, blondyn.
Wybuchnęli śmiechem. Pod moimi nogami potoczyła się puszka piwa, a za nią następna i tak kolejne pięć. W końcu do mnie podbiegli. Zaczęli dotykać moich włosów, gdy nagle...Pojawił się Mick :
- No, panowie! Grzecznie pójdziecie do domu? Czy może potrzebujecie mojej pomocy? - rzekł, ze śmiechem.
- Spieprzaj! - rzekł, blondyn (łagodna wersja jego słów).
- Ostrzegałem - odparł, kpiąco Mick.
Odepchnął ich jedną ręką ode mnie. Najwyższego uderzył prosto w brzuch, najniższego kopnął w nogi, a bruneta z blondynem uderzył w ten sposób, że obili się głowami. Wszyscy nieprzytomni leżeli na ziemi :
- Lubisz się pakować w kłopoty, co? - rzekł, podchodząc do mnie.
- To moja specjalność - odparłam, wciąż nie mogąc uwierzyć w zaistniałą sytuację.
Było mi wstyd, wyszłam na kompletną łamagę, która nie potrafi sobie poradzić z zwykłymi ludźmi, a co dopiero z wampirami?! 
   Wsiadłam do jego czarnego samochodu. Zrobił taki manewr, że moja twarz wylądowała na jego kolanach. Zawstydzona niemal natychmiast się wyprostowałam : 
- Myślałem, że z tym poczekamy do pierwszej randki - rzekł, ze śmiechem.
Odwróciłam głowę :
- A tak w ogóle to jestem Mick - dodał, po chwili.
- Wiem - rzekłam, patrząc na jego idealną cerę.
- A ty? - zignorował moją odpowiedź.
- Megan - odparłam, z lekkim uśmiechem.
- Ładnie - rzekł, wesoło.
W końcu dojechaliśmy :
- Dziękuję za pomoc - rzekłam, wychodząc z samochodu.
- Może w nagrodę dasz mi buziaka? - spytał, ironicznie.
- Może kiedyś - odparłam, próbując być uwodzicielską.
Uśmiechnął się. Musnął mą dłoń, razem weszliśmy do środka, a także siedzieliśmy obok siebie na kolacji. Kątem oka dostrzegłam spoglądającego na nas Jace'a. Uśmiech wykwitł na mojej twarzy :
- Niech wie, że wcale się nim nie przejmuję - pomyślałam.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 12

   "To nie może być prawda! Wszystko tylko nie on!" - pomyślałam, zdenerwowana. Wiele osób powiedziało by, że byłam do niego uprzedzona. W końcu znałam go dopiero dwa tygodnie, ale w jednej chwili przypomniały mi się wszystkie złe wspomnienia związane z nim : próba pocałunku, który dla niego nic nie znaczył, zabawianie się z inną panną na moich oczach, naśmiewanie się ze mnie (nigdy nie traktował mojej osoby poważnie), kłamstwo...Z tej złości rozbolała mnie głowa :
- Bello, czy nie może ktoś inny tego zrobić? - spytałam, z nadzieją.
- Jace jest najlepszym łowcą w Londynie. Zależy mi na tobie, Megan i gdyby coś ci się stało...- rzekła, z nagłym smutkiem.
Komuś na mnie zależy. Miałam ochotę na uścisk, ale w porę się opanowała i wróciła do swojego normalnego tonu, który przywołał mnie do porządku :
- Chcę, abyście przynajmniej większość czasu ze sobą spędzali, a teraz wybaczcie, ale mam masę innych spraw - rzekła,  wychodząc.
- Pamiętaj Megan to dla twojego dobra - dodała.
   Zostaliśmy sami. Unikałam jego wzroku. Usiadłam na ławce i wpatrzona w swoje buty siedziałam w milczeniu :
- Szukasz jakieś skazy? - spytał, siadając obok mnie.
Spiorunowałam go wzrokiem :
- Nieźle ci poszło na tym statku - rzekł, po chwili.
Pochwalił mnie. To jedno zdanie sprawiło, że cała negatywna energia ze mnie spłynęła :
- Dzięki - odparłam, z dumą.
- Chociaż moim zdaniem cała ta sytuacja była co na mniej śmieszna. Piraci występują w bajkach dla małych dzieci - rzekł, rozbawiony.
- Chyba nie oglądałeś filmu "Piraci z Karaibów". Radziłabym ci oglądnąć, no chyba, że preferujesz filmy o wampirach, aby się doszkolić - odparłam, ze śmiechem.
Było to mało zabawne - wiem, ale nic lepszego nie przychodziło mi do głowy :
- Proszę cię tylko nie te marne wampirki. Nienawidzę tego. Ludzie, którzy to wymyślają mają bujną wyobraźnię. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, ale co tam. Najważniejsze są pieniądze, a niektóre dzieciaki w to na prawdę wierzą - rzekł, poważnie.
- Każdy widzi to co chce widzieć - odparłam, szybko.
- Co masz na myśli, Megan? - spytał, zaciekawiony.
- Każdy z nas patrzy innymi oczyma na ten świat. Często wmawiamy sobie pewne rzeczy po to, by czuć się lepszymi, by nie mieć wyrzutów sumienia. Zamykamy oczy na prawdę. Jesteśmy w stanie uwierzyć w kłamstwo, by poczuć ulgę. Ty widzisz świat z innej perspektywy - po części nudny, po części przekoloryzowany. Ja natomiast widzę piękno tego świata. To znaczy - widziałam, do póki nie dowiedziałam się o tym wszystkim - odparłam, poważnie.
Zamyślił się. Sądziłam, że zaraz wymyśli jakąś głupią odzywkę, a tymczasem :
- Każdy ma do tego prawo. Wolałaś żyć w niewiedzy? Co z tego, że wtedy wszystko było by piękne skoro nieprawdziwe - rzekł, obojętnie.
- Chyba tak - odparłam, bez chwili namysłu.
Chciałam skończyć ten temat, stał się ciężki i męczący :
- Jutro po lekcjach zaczynamy trening i nie chcę słyszeć żadnych wymówek panno Jonns - rzekł, wesoło.
- Tak jest kapitanie! - krzyknęłam.
Rozbawieni popędziliśmy do swoich pokoi. Wybiła 22 - godzina ciszy nocnej. Nie czułam się senna. Moje myśli błądziły w okół Jace'a :
- Może on nie jest taki zły - pomyślałam.
   Niestety następnego dnia kazano mi iść do szkoły. Nie pozwolono jednak wrócić do domu. Nie wiem dlaczego rodzice się na to zgodzili. Upewniało mnie to w ich nienawiści do mnie :
- Hej, dlaczego przez ten tydzień nie chodziłaś do szkoły? - z zamyśleń wyrwała mnie Jane.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Na pewno nie mogłam jej powiedzieć tekstu typu :
- Hej, właśnie się dowiedziałam, że jestem wybraną, czyli pół łowcą, pół człowiekiem i mogę stanowić łatwy łup dla wampirów. W lesie nieopodal twojego domu zaatakował mnie jeden z nich. Twoi przyjaciele są łowcami, czyli zabójcami wampirów i posiadają nadprzyrodzone zdolności. Byłam nawet na pirackim okręcie, ale to jest akurat mało istotne.
Zamiast tego powiedziałam :
- Miałam pewne problemy...Zdrowotne...- rzekłam, co nie było kłamstwem, bo przecież ten tydzień przeleżałam w łóżku.
- Biedactwo! Mogłaś przynajmniej zadzwonić, no ale okay, rozumiem. I jak się teraz czujesz? - spytała, opiekuńczo.
- Lepiej - odparłam, udając kaszel.
Przytuliła mnie. Na prawdę było mi źle z powodu kłamstwa, ale ze względu na jej przeszłość nie mogłam jej tego powiedzieć. Z resztą to był wystarczający szok dla mnie :
- Słyszałam, że będziesz mieszkać w akademiku. Dlaczego? - spytała, trzymając mnie za rękę.
- Rodzice muszą gdzieś wyjechać i Bella zaproponowała, że najlepiej będzie jeśli będę mieszać w tej posiadłości - skłamałam.
- Ta Bella bardzo cię lubi. O żadnego z uczniów się tak nie troszczy. Czy wy jesteście spokrewnione? - odparła.
- Nic mi o tym nie wiadomo - rzekłam.
Jane miała rację Bella wykazywała się dużą troską o mnie. Zwyczajne dyrektorki nie zachowują się tak wobec swoich uczniów. Chociaż być może wiedziała w jakiej jestem sytuacji. Na pewno nieco się różniła od innych kobiet :
- Zróbmy małe śledztwo - odparła, po chwili Jane.
- Słucham? - spytałam, zdezorientowana.
- Takie dochodzenie, w którym sprawdzimy czy jesteście ze sobą spokrewnione. Przeszukamy jej papiery, pokój. To może być fajnym doświadczeniem, a przy okazji dowiesz się o kolejnym członku twojej rodziny - odparła, zafascynowana.
- Jane, nie! - krzyknęłam.
- Dlaczego? - spytała.
- To absurdalny pomysł i...Pośpieszmy się, bo spóźnimy się na lekcję - odparłam.
   Przez resztę drogi Jane nie odezwała się ani słowem. Przestała trzymać mnie za rękę i szłyśmy na dystans. Obraziła się, ale w tamtej chwili miałam to gdzieś. Nie mogłam sobie zatruwać głowy sprawami tak błahymi. Musiałam się skupić na treningach. Chodziło o moje życie! Odliczałam godziny do pierwszych ćwiczeń, gdy lekcje dobiegły końca popędziłam w dół po schodach, gdy nagle zatrzymała mnie Jane :
- Megan, co robisz po szkole? Otwarli nowy sklep i może wybierzemy się tam razem? - spytała, wesoło.
- Wybacz, ale nie mogę. Pa! - odparłam i pobiegłam w stronę Jace'a.
   Poszliśmy szkolnym korytarzem. Spotkaliśmy się z zdziwionymi spojrzeniami uczniów. Zdaję sobie sprawę jak podejrzanie musiało by to wyglądać. Niektórzy mogli myśleć, że się potajemnie spotykamy w celach rozrywkowych. Doszliśmy do murowanych drzwi z napisem :
PIWNICA - UCZNIOM WSTĘP WZBRONIONY!!!
Wyjął kluczyk i sprawnym ruchem palców otworzył drzwi. Zrobiłam krok w tył, dając do zrozumienia, że nie chcę łamać zasad, lecz on tylko szepnął :
- To Bella kazała nam tu trenować. Bez jej zgody w ogóle bym tu nie przyszedł. Spokojnie Megan.
Zeszliśmy krętymi schodami na sam dół. Idąc w ciemnościach chwyciłam się jego ręki. Przeprowadził mnie przez okropne ciemności. Kiedy mój wzrok przystosował się do ciemności nastała jasność. Zabolały mnie oczy, ale po kilku minutach ból odszedł. Staliśmy w ogromnej sali, przypominającej salę do zwykłych ćwiczeń gimnastycznych.
   Zaczęliśmy od męczącej rozgrzewki, która trwała przynajmniej 30 minut. Obolała chciałam się położyć, gdy otworzył drugie drzwi mówiąc :
- Zaczniemy od czegoś prostego, czyli wyćwiczymy twoje nogi. Na początek 5 km laskiem - rzekł.
Nie mogłam uwierzyć jakim cudem pod ziemię znalazł się las. Najpewniej wyszliśmy do nadziemnej części budynku. Ktoś nieźle to wymyślił. Nikt z normalnych uczniów nigdy nie dowie się o tej sali treningowej łowców. Niesamowite.
   Po kilometrze padłam na ziemię. Jace był daleko w przodzie. Dlaczego on mnie tak męczył?! W końcu wrócił. Nie był w ogóle spocony. Nie mogłam się nadziwić :
- Rozumiem, że wolisz wrócić do gimnastyki - rzekł.
Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam ile miałam sił w nogach. Biegliśmy razem. Wyrównałam oddech. Po przebiegnięciu kolejnego kilometra zrobiliśmy sobie przerwę. Na szczęście Jace zadbał o wodę :
- Pięknie - rzekłam, wpatrując się w otaczające nas lasy.
- Czuję się jak bym był z tobą na...Randce - odparł, ze śmiechem.
Uderzyłam go łokciem. Uśmiechnął się. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Mogłabym się rozpłynąć w tych jego błękitnych oczach. Emocje zadecydowały i...Pocałowaliśmy się. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, ale wiedziałam, że to co robiliśmy było niewłaściwe. Nie można się całować ot tak. Stanęłam i udając, że nic się nie stało krzyknęłam :
- Złap mnie, jeśli potrafisz!
Ruszył z miejsca, a ja pobiegłam jak najszybciej. Oczywiście po kilku minutach znalazłam się w jego objęciach. Odwróciłam głowę. Zetknęliśmy się nosami. Zaczął padać deszcz :
- To chyba jakiś znak - rzekł, nie puszczając mnie.
- Oznacza, że robimy coś złego - odparłam, wyplątując się z jego objęć.
Wróciłam do sali treningowej kierując się ku piwnicy :
- Przecież nie znasz trasy - rzekł, normalnym tonem.
- Poradzę sobie - odparłam, gniewnie.
Chwycił mnie za rękę :
- Megan, nie musisz się mnie obawiać. Obiecuję, że to co się zdarzyło w lesie już nigdy się nie powtórzy - rzekł.
- Nie - odparłam.
Zrobił zdziwioną minę :
- Nie? - spytał.
- Może ja nie chcę, żeby to poszło w niepamięć? - odparłam.
Zamilknął. Staliśmy w ciszy :
- Megan...- zaczął.
- Nie, Jace. Lepiej nie kończ. Po prostu zaprowadź mnie do pokoju, okay? Mam dość tych durnych ćwiczeń na dzisiaj - rzekłam, trzęsąc się z zimna.
- One nie są "durne" - odparł, urażony.
- Zaprowadź mnie do pokoju - zażądałam.
   W sypialni nie zdołałam powstrzymać łez. On nic do mnie nie czuł. Ja przecież do niego też. Wmawiałam sobie, że go nienawidzę, ale...Tak na prawdę go kochałam. Nie wiem czemu tak się mną bawił. Na imprezie lekko musnął me wargi i sprawiał wrażenie zauroczonego, ale potem obściskiwał się z jakąś obcą dziewczyną i to na moich oczach. W lesie zachowywał się tak jakby chciał być blisko mnie, ale potem dał mi do zrozumienia, że tamten pocałunek był pomyłką. W głowie roiło mi się od negatywnych myśli. Położyłam się z myślą, że już nigdy go nie dotknę :
- Muszę poprosić Bellę o zmianę partnera - pomyślałam.
W głowie jednak rozbrzmiewały mi słowa Belli :
"To dla twojego dobra".
- Cóż jeśli na prawdę jej na mnie zależy musi spełnić moją prośbę - pomyślałam, zaciskając pięść.
 

Rozdział 11

   Siedząc w ciasnym pomieszczeniu próbowałam opanować oddech. Spodziewałam się czegoś innego. Oklasków, szczęścia, a tymczasem kazano odesłać mnie do jakieś klitki! Wdech i wydech, wdech i wydech. Opanowałam tę czynność do perfekcji. Kiedyś miałam kolegę, który zdradził mi patent na opanowanie oddechu. Wiedział, że mam z tym problem i z dobrej woli mi pomógł. Miałam wtedy zaledwie dziesięć lat. Sądziłam, że to wielki krok w stronę przyjaźni. Pomyliłam się. Po kilku dniach od nawiązania między nami kontaktu zniknął. Podobno się przeprowadził. Wtedy miałam przyjaciółkę - Bussy, która z biegiem czasu okazała się być jadowitą żmiją. Nie zawsze było mi tak źle. Kiedyś razem z rodzicami stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę. Sama nie wiem kiedy to się zepsuło.
   Miałam mnóstwo czasu na zastanowienie się nad tym wszystkim. Od płaczu uratowała mnie Bella :
- Mamy twoje wyniki krwi - rzekła, przekraczając próg.
Zerwałam się na równe nogi. Starałam się ukryć smutek. Na szczęście nic nie zauważyła :
- Masz w sobie krew łowców - dodała, po chwili milczenia.
Odetchnęłam z ulgą. Spiorunowała mnie wzrokiem :
- Niestety test nie wyszedł najlepiej. Nie obudził się w tobie "zew łowcy" co oznacza, że absolutnie nie możesz być jedną z nas - odparła, poważnie.
- Co?! - krzyknęłam, zdenerwowana.
- Jesteś jedną z wybranych - rzekła, spokojnie.
- To dobrze, czy źle? - odparłam, zaniepokojona.
- Wybrani zwani również niezgodnymi mają w sobie krew łowcy, ale brak im umiejętności. Przydzielimy ci opiekuna, czyli kogoś kto będzie cię szkolił i pomoże ci w zostaniu łowczynią. Długa i trudna droga przed tobą, ale...- rzekła, poważnie.
- Dlaczego tak bardzo chcesz, abym była łowcą? - przerwałam jej.
- Niezgodni szybko umierają i są łatwym łupem dla wampirów. Krew wybranych ma lecznicze właściwości dla krwiopijców. A ponieważ ten gatunek nie umie się bronić, nie posiada żadnych nadzwyczajnych umiejętności...Wampiry nie muszą się namęczyć. Radziłabym ci rozpocząć trening jak najszybciej - odparła.
- Wtedy zdobędę umiejętności? - spytałam.
- Do zdobycia "darów" dzieli cię bardzo dużo. Za kilka miesięcy...Być może - odparła, spokojnie.
- Do tego czasu będę już martwa - rzekłam, zdenerwowana.
- Dlatego potrzebny ci opiekun, który w razie potrzeby stanie w twojej obronie i nauczy cię jak sobie radzić w razie niebezpieczeństwa - odparła.
- Kto jest moim opiekunem? - spytałam.
- Ja - usłyszałam czyiś głos.
Odwróciłam się i zadrżałam. W progu stał Jace.

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 10

   Następne dni kazano mi przeleżeć w łóżku. Czułam się na prawdę dobrze i nie widziałam sensu ciągłego leżenia w łóżku. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Starałam się nie myśleć o rodzicach, o tym, że nic dla nich nie znaczę. Najbardziej denerwował mnie fakt, że obietnice mamy na nic się nie zdały.
   W końcu pozwolili mi opuścić salę. W jadalni czekała na mnie Bella. Zupełnie o niej zapomniałam. Cała ta chora sytuacja sprawiła, że zapomniałam o całej tej szkole! Z lekkim uśmiechem podeszła do mnie, siląc się na uścisk :
- Jak się czujesz? - spytała, opiekuńczo.
- Świetnie i nie rozumiem dlaczego jestem tu przetrzymywana. Przyjechałaś, aby zabrać mnie do domu, prawda? - odparłam, z nadzieją.
Westchnęła :
- Megan. Na razie nie możesz wrócić do domu - rzekła, ponuro.
- Co? Dlaczego? Coś się stało? - spytałam, zmartwiona.
- Nie, ale może się coś stać - odparła, poważnie.
- To znaczy? - spytałam.
Wskazała mi ręką na krzesło. Chciała, abym usiadła. Zrobiłam to :
- Nie jesteś człowiekiem, o czym już wiesz. Być może jesteś łowcą, co oznaczałoby dla ciebie wiele dobrego. Dzisiaj przejdziesz test, który ostatecznie powie nam kim jesteś. Postacie nie z tego świata wyczuwają łowców i czasem potrafią ich zaatakować. Narazisz w ten sposób na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i swoich bliskich, a teraz chodź. Przygotujemy cię do testu - rzekła, spokojnie.
A więc ona też jest w to wplątana, czy to możliwe, aby była łowcą? Zadawałam sobie te pytania idąc za nią długim, ciemnym korytarzem. W końcu dotarliśmy do celu naszej podróży, którym był pokój urządzony nowocześnie. Był ogromnych rozmiarów. Mnóstwo kostiumów, a także luster sprawiało, że czułam się tak jak przed jakimś przedstawieniem. Ostatnio występowałam w przedszkolu. Wtedy sprawiało mi to radość. Chciałam być aktorką. Ostatecznie aktorstwo znielubiłam przez ojca. Długa, niemiła historia, której nie będę wam opisywać.
   Założono na mnie kostium koloru granatowego, był elastyczny, a prze de wszystkim wygodny. Następnie związano me brąz włosy w luźny warkocz. Lekki makijaż sprawił, że "wróciłam do żywych". Nagle rozbłysły światła. Usłyszałam "powodzenia" i poszłam w jego kierunku. Serce biło mi jak oszalałe. Niestety nie było odwrotu. Doszłam do wielkiej, niebieskiej areny. Świeży podmuch wiatru orzeźwił mój umysł. Niebo było zachmurzone, zanosiło się na deszcz. Usłyszałam głos dobiegający z...No właśnie, w tym problem, że nie wiem skąd. Był silny, męski. Przeszły mnie dreszcze :
- Szybkość - rzekł.
Zdziwiona stałam niczym "słup", gdy nagle wyskoczył olbrzymich rozmiarów wilk. Sparaliżował mnie strach. Bestia z kłami ostrymi jak brzytwa leciała prosto na mnie. Przerażona nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie nawet krzyknąć. Nagle zwierzę padło na ziemię. Popatrzyłam za siebie - Bella!
   Uderzyła z całej siły go w tors. Z potężnym rykiem upadło na ziemię. Wstyd - to uczucie opanowało całą mnie. Z pewnością był to jeden z testów, a skoro rzucił "Szybkość" miałam uciekać. Chcieli sprawdzić moją sprawność fizyczną, a tymczasem zdziwiłam ich brakiem jakiejkolwiek reakcji. Bella patrzyła na mnie ze współczuciem. Nienawidziłam tego. Spotkałam się z tym w życiu tyle razy, że miałam prawo tego nie lubić. Myślałam, że dadzą mi spokój i odeślą z powrotem do pokoju, a tymczasem ten katastrofalny błąd wcale ich nie zrażał. Wręcz przeciwnie - on ich mobilizował.
    Kolejne słowa były następujące :
- Zwinność.
Spodziewałam się jakiegoś potwora, który wyskoczy tak jak poprzedni. Myślałam, że będę musiała go jakoś ominąć, a tymczasem z niewiadomego dla mnie miejsca wyleciały noże. Zszokowana postanowiłam, że tym razem nie stchórzę i stawię temu czoła. Szybkim ruchem upadłam na ziemię. Jeden z siedmiu miałam za sobą. Następnie nagły krok w bok i kolejne dwa za mną. Kolejnym ruchem był skok - dostały tylko trzy noże. Pewna siebie uznałam, że na pewno mi się uda. Chciałam zrobić akrobację zwaną "gwiazdą". Nie udało mi się tego dokonać. Upadłam na ziemię, a noże musnęły moją twarz o dziwo nie zostawiając żadnej skazy. No tak, były elektroniczne. Ktoś nimi kierował. Miały udawać ryzyko niebezpieczeństwa, w rzeczy samej z ich strony nic mi nie groziło.
   Jakiś szczupły chłopak podał mi dłoń. Wstałam, otrzepałam się i zmierzałam ku wyjściu. Zatrzymano mnie :
- Dokąd się wybierasz? To nie koniec testów - rzekł tajemniczy głos.
Zmęczona, zażenowana wróciłam na arenę :
- Mądrość - rzekł.
Pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy było rozwiązanie jakiegoś testu. Niestety okazało się to fałszywym stwierdzeniem, bo postać (prawdobodobnie wiedziała o czym myślę) dodała :
- Walki.
W mgnieniu oka znalazłam się gdzie indziej - na najprawdziwszym statku! Ten koszmar nie miał granic. W ciasnym pomieszczeniu oprócz mnie stali dziwnie ubrani dwaj mężczyźni - piraci :
- Co sądzisz? - spytali, po skończeniu ożywionej dyskusji.
Nie miałam pojęcia o czym rozmawiali, więc jak mogłam wyrazić swoją opinię? Postanowiłam grać na czas :
- Sądzę, że popłynięcie na północ będzie dla nas korzystne, ze względu na warunki atmosferyczne - rzekłam.
Spotkałam się z ich osłupionym spojrzeniem, a następnie śmiechem. Zmusiłam się na uśmiech :
- Doprawdy? Czyż nie sądzisz, że wejście w terytorium wroga będzie dla nas czymś co na dobre utknie w naszej pamięci? - odparł jeden z nich.
- Czyżbyście się bali? - spytałam, ze śmiechem.
- Zamilcz - odparli na raz.
- Dobrze, ale...Sądziłam, że tak wielcy i dostojni piraci jak wy nie boją się NICZEGO - rzekłam, z uśmiechem.
- My? Absolutnie...Tylko nasza załoga mogła by sobie nie poradzić. Myślimy o nich - odparł, po namyśle starszy.
- Myślicie, że uwierzę w te bzdurę? Jesteście ludźmi o stalowym sercu, nie obchodzi was nic po za bogactwem i sobą - rzekłam, zdenerwowana.
- Oceniasz nas na podstawie błędów pokoleń? - odparł przez zaciśnięte zęby młodszy.
- Tak, a może nie? Nie wiem - rzekłam, z lekkim uśmiechem.
- Za burtę z nią! - rozkazał starszy.
Normalny człowiek przeraził by się tak srogiej kary. Ja jedynie poczułam rozbawienie :
- To wasz sposób na załatwianie problemów? Tchórze - odparłam, jadowicie.
- Nie bądź taka święta. Na pewno masz jakieś grzechy na karku - rzekł, stojąc bardzo blisko mnie starszy. Położył mi rękę na brzuchu, którą natychmiast odepchnęłam :
- Kobiety! - krzyknął starszy.
- Nie dadzą, tylko będą marudzić i pouczać - dodał młodszy.
- Proponuję atak na wrogów. Być może zginiecie, ale przynajmniej odejdziecie stąd z dumą - rzekłam, poważnie.
Odetchnęli ciężko. Zniecierpliwiona czekałam na ich reakcję :
- Za burtę z nią! - krzyknął, po chwili starszy.
Moje słowa na nic się nie zdały, byli tak ogarnięci pychą, że nawet chiński uczony nic by nie wskórał :
- Moment. Pozbycie się mnie może sprowadzić na was WIELKIE niebezpieczeństwo - rzekłam, po chwili namysłu.
- Doprawdy? A cóż by mogło nam grozić za zabicie zwykłej, chłopskiej dziewczyny - odparł młodszy.
Znieruchomiałam. "Chłopskiej"?! Może nie śpię na pieniądzach, ale na pewno nie jestem jakimś elementem do pomiatania. Wściekła spróbowałam się opanować. Dwa wdechy i trzy wydechy. Uspokojona  z  uśmiechem rzekłam :
- Panowie, widzę, że macie błędne informacje. Pochodzę z zamożnej rodziny, która ma tak duże wpływy, że może kupić was i cały ten marny stateczek za marne dla nas grosze. Zabijcie mnie, proszę bardzo, ale bądźcie pewni, że sroga kara was nie ominie.
Chwilę to trwało, ale w końcu odpowiedzieli :
- Zgoda, pozostaniesz przy życiu. Wypuścić ją!
Znalazłam się z powrotem na arenie.

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 9

   Obudziłam się z bolącą głową. Pokój był pusty. Usiadłam na łóżku i wpatrzona w sufit powtarzałam sobie to co stało się przed moim upadkiem. Przyszło mi to z ogromnym wysiłkiem. Czułam pewnego rodzaju blokadę w umyśle, którą siłą woli udało mi się złamać. Zmęczona chciałam ponownie usnąć, gdy w pokoju znaleźli się Lucas, Luiza i...Jace :
- Jak tam zdrówko? Zaliczyłaś niezły upadek na drodze. Ach te kałuże. Dobrze, że byliśmy niedaleko - rzekł, na przywitanie Lucas.
- Słucham? - spytałam, zdziwiona.
- Miałaś mały wypadek. Na szczęście nie odniosłaś żadnych trwałych uszkodzeń - odparła, obojętnie Luiza.
Zamilkłam. Ich słowa nie zgadzały się z moją historią. Chwilę to trwało zanim zorientowałam się, że kłamią. Nie chcieli, abym znała prawdy :
- Nie miałam żadnego wypadku. W lesie zostałam zaatakowana przez...Wampira, tak? Jace jest świadkiem - rzekłam, buntowniczo.
Spojrzeli na Jace'a, przesyłając mu lodowate spojrzenie. Zignorował ich, co wcale nie było korzystne dla mnie :
- Nie wiem o czym mówisz. Masz wstrząs pourazowy, wyobraziłaś sobie coś, co tak na prawdę nie istnieje - odparł, z pogardą.
Zabolały mnie te słowa. Sądziłam, że chociaż on stanie po mojej stronie, byłam zdana tylko na siebie. Przez krótki moment przyznałam im rację, ale w końcu mój umysł otrzeźwiał i cała scena wyraźnie pojawiła mi się przed oczami. Długo to trwało, zanim dali mi spokój. Cały czas próbowali wpoić mi wymyśloną bajeczkę. Po (z pewnością) godzinie wyszli na korytarz uchylając drzwi. Z dudniącym sercem podeszłam bliżej. Miałam nadzieję, że pozostanę niezauważoną. Prowadzili żywą dyskusję :
- Wymazacz powinien zadziałać - rzekł, zmartwiony Lucas.
- Może nie jest człowiekiem...- odparł, zamyślony Jace.
- Wygląda jak człowiek, zachowuje się jak człowiek - rzekła, poważnie Luiza.
- Nie zapominaj, że my również sprawiamy wrażenie normalnych nastolatków, a jesteśmy...- odparł Jace.
Nie dokończył zdania. Może było to tak oczywiste, że marnowanie na to słów nie posiadało najmniejszego sensu :
- Jace ma rację. Musi być jedną z nas - rzekł, Lucas.
- Albo kimś gorszym...- odparła, ponuro Luiza.
- W takim razie nie mogła by wejść do Instytutu - rzekł, kpiąco Jace.
- Najlepiej ją spytajmy - odparła Luiza.
- Odnoszę wrażenie, że ona sama nie wie do końca kim jest - rzekł Jace.
Zrobiłam gwałtowny krok w tył, a więc miałam rację. Sądzili, że nie jestem człowiekiem...Zaraz przecież jestem, ale...Kim oni byli? Skoro nie ludźmi to...Wampirami? Nie, w końcu o nich wyrażali się jako "gorsi", a może chodziło im o coś innego? Te myśli nie dawały mi spokoju. Chciałam wrócić do domu, do wiecznie gniewnego ojca i naburmuszonej mamy. Niestety nie mogłam. Nie wiedziałam nawet gdzie jestem. 
    Resztę dnia spędziłam w łóżku. Nikt mnie nie odwiedził. Zasmucił mnie brak jakiejkolwiek interwencji  ze strony rodziców. Rano rozkazano mi zejść na śniadanie do jadalni. Otrzymałam jakiegoś nieznajomego do pomocy. Postać szara, niczym nie wyróżniająca się z tłumu. Wchodząc zauważyłam Jace'a siedzącego obok Luizy. Nie co dalej siedział Lucas. Chciałam się trzymać od nich z daleka, więc zajęłam miejsce obok jakieś małej uczennicy, wyglądającej na 12 latkę. Miała na imię - Prim. Oryginalne imię, z którym spotkałam się tylko raz. Czytając "Kosogłos". Zaciekawił mnie fakt, że skoro wampiry istnieją, to czy sytuacje przedstawione w książce też są prawdziwe? Absurdalne myślenie. Chciałam klepnąć się w głowę, ale w porę przypomniałam sobie, że oprócz mnie siedzą tu inni uczniowie. Było ich siedmiu. Wszystkich przedstawiła Luiza. Czarnowłosa, ubrana na czarno dziewczyna - Effy.  Czarnowłosy francuz - Sylviest, Dziewczyna o typowo portugalskich rysach - Monica. Edwin - blady chłopak, o ponurych zielonych oczach. John - uśmiechnięty od ucha do ucha osobnik płci męskiej. Prim (o której wam wspomniałam) posiadająca długi, piękny, blond warkocz. Najbardziej zainteresował mnie umięśniony, czarnowłosy chłopak, albowiem był to Mick! 
   Zaczerpnęłam tchu. Jego obecność miała na mnie zły wpływ. Zdenerwowana jadłam posiłek. Wszyscy śmiali się, rozmawiali o błahych sprawach. W końcu kolacja dobiegła końca. Szybkim krokiem szłam w kierunku swego pokoju, który tak na prawdę nie był mój. W środku czekał na mnie Jace :
- Czego tu chcesz? - warknęłam.
Nienawidziłam go.
- Powinniśmy porozmawiać, nie sądzisz? - odparł, siedząc na moim łóżku.
- Niech zgadnę zaraz mi spróbujesz wmówić, że spadłam ze schodów? - rzekłam, wściekła.
Roześmiał się :
- Dobrze masz rację. Widziałaś wampira, ale nie znaczy to dla ciebie nic dobrego - odparł, po chwili.
- Wiem - skłamałam.
Chciałam wyjść na mądrą, dojrzałą, świadomą tej chorej sytuacji młodą kobietę. Tak na prawdę nie wiedziałam nic :
- Możliwe, że jesteś łowczynią. Każdy z łowców ma jakiś dar - rzekł.
- Jaki jest twój? - spytałam, bez chwili namysłu.
- Świetne władanie bronią i rozsądny umysł. Należę do jednych z najlepszych łowców. Luiza jest zwinna i szybka, a Lucas mądry - odparł.
- Sądziłam, że macie tylko jedną dodatkową "moc" - rzekłam, zdziwiona swoją powagą.
- Zawsze są wybrani trzej przywódcy, którzy mogą mieć nawet trzy dary. Oczywiście na ten trzeci muszą sobie zasłużyć - odparł, z lekkim uśmiechem.
- Kto jest trzecim przywódcą? - spytałam, starannie dobierając słowa.
- Mick - odparł, szybko.
Zadrżałam :
- Jakie ma dary? - spytałam, zdenerwowana.
- Siłę i szybkość. Oczywiście nie jest nawet w połowie tak szybki jak krwiopijcy, ale jeśli miałby się zmierzyć z nawet najszybszym człowiekiem świata, wygrałby - odparł, z dumą.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez pewien czas siedzieliśmy w ciszy :
- Nie wiesz jaki jest mój, prawda? - spytałam.
- Zacznijmy od tego, że nie wiem kim jesteś - odparł, ze śmiechem.
- Łowcą? - spytałam, zaniepokojona.
- Nie wiem - odparł.
- Polujecie tylko na wampiry? - spytałam, po chwili.
- Na wilkołaki też. Nigdy nie atakujemy pierwsi. Jedynie odpieramy atak. Jeśli sprawa jest na prawdę krytyczna wtedy dokonujemy działań wojennych - odparł, poważnie.
- Jest was tylko dziesięciu - rzekłam, zdumiona.
- Mamy pięćset drużyn na całym świecie, w każdym po dziesięć osób - odparł, poważnie.
- Jak dowiecie się kim jestem? - spytałam.
- My? - odparł, ze śmiechem.
- A niby kto? - spytałam, gniewnie.
- Ty - odparł i wyszedł.
Oszołomiona stałam na środku pokoju. Po prostu sobie wyszedł, nie zostawiając żadnych wyjaśnień. Typowe. 

czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 8

   Zniecierpliwiona czekałam na jej odpowiedź. Zauważyłam, że Jane nerwowo przebiera ciastkiem w ręce. Spojrzałam na nią trochę obrażonym spojrzeniem, jednakże w szybkim tempie zmieniłam ten wyraz na łagodny uśmiech. Wystarczyło, aby dowiedzieć się co miała na myśli :
- Większość osób w naszej szkole myśli tylko sobie. Mają ogromne wyobrażenia o sobie. Sądzą, że mogą zrobić wszystko. Nie ufam nikomu z nich i wiem, że gdybym ich tu zaprosiła...- rzekła, ponuro.
Zrobiłam zdziwioną minę :
- A Luiza? Lucas? - spytałam, specjalnie omijając Jace'a.
- Luiza to moja przyjaciółka, ale czasami odnoszę wrażenie, że coś prze de mną ukrywa. Lucas tak samo - odparła, obojętnie.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przypomniały mi się słowa Belli. Uznałam, że powinnam być miła dla Jane, więc próbowałam dodać jej otuchy :
- Cieszę się, że mnie tu zaprosiłaś. To na prawdę ma dla mnie ogromne znaczenie - rzekłam, z uśmiechem.
Dziewczyna odpowiedziała tym samym. Przez resztę dnia nie wracałyśmy do tematu :
- Co sądzisz o Jacie? - spytałam, niby przypadkiem.
- Jace? Jego z całej szkoły lubię najbardziej. Darzę go pewnego rodzaju zaufaniem i wiem, że nigdy mnie nie zawiedzie - odparła, wesoło.
Zamilkłam. Oczekiwałam innej odpowiedzi np.że jest bezwzględnym łamaczem kobiecych serc, oschłym człowiekiem, kolejne jej słowa były dla mnie sporym zaskoczeniem :
- Zawsze odpowie szczerze, nie będzie tak jak niektórzy owijał w bawełnę. Dlatego czasem, gdy pytamy go o naprawdę straszne rzeczy związane z nami, lepiej tego nie robić - dodała, patrząc na mnie.
- Doprawdy? - spytałam, trawiąc jej słowa.
- Zrobiło się ciemno, lepiej wróć do domu. Dasz sobie radę? - odparła, lekceważąc me słowa.
- Przetrwam....Chyba - rzekłam i nim się obejrzałam stałam przed bramą do jej willi.
Zmęczona szłam przed siebie, gdy nagle zobaczyłam, że jestem w zupełnie obcym miejscu. Otaczał mnie gęsty las, przerażona szukałam jakieś drogi prowadzącej ku jakiejkolwiek ulicy. Bezskutecznie. Wykręciłam numer do ojca, nie odebrał :
- Niech to szlag! Brak zasięgu! - pomyślałam, wściekła.
Usiadłam na pobliskim kamieniu i wpatrzona w niebo zamknęłam oczy. Nie wiem jak to się stało, ale usnęłam. Zachowałam się lekkomyślnie - wiem, ale zmęczenie jest rzeczą silniejszą od człowieka. Ze snu zbudził mnie głośny trzask. Trzask łamanych gałęzi. Zerwałam się na równe nogi i pół przytomna poszłam w kierunku, z którego wydobywał się dźwięk. W ręku trzymałam patyk znaleziony po drodze. Nigdy nie wiadomo co się w lesie czai. Stanęłam. Zza moich pleców wydobywało się coś dziwnego - mocny oddech. Kątem oka dostrzegłam cień - postura wysokiej postaci. Przerażona obróciłam głowę - krzyknęłam.
    Postać przypominała człowieka, szczerze mówiąc gdybym spotkała ją na ulicy uznałabym ją za zwykłego przechodnia. W blasku księżyca dostrzegłam, że w jej czerwonych oczach czaił się gniew połączony z rozbawieniem. Usta czerwone niczym krew, która spływała po jej policzkach, a zęby...Kły! Najprawdziwsze kły! Biegłam, słyszałam śmiech. Znalazłam się tak daleko od miejsca dziwnego spotkania, że sądziłam, że jestem w bezpiecznej części lasu. Pomyliłam się. Prze de mną stała ta sama postać. Staliśmy obok siebie na tyle blisko, że czułam jej zapach - krew, wino, drogie perfumy. Poczułam mocny uścisk w głowie. Zostałam przygnieciona do pobliskiego drzewa. Mężczyzna trzymał rękę nad moją głową, a oczy wpatrywał prosto w moje :
- Małe dziewczynki nie powinny w nocy włóczyć się po lesie, to niebezpieczne. Teraz będziesz miała nauczkę - rzekł, jadowicie.
Odepchnęłam go od siebie. Wzięłam kij i z całej siły uderzyłam go w głowę. Nawet nie drgnął. Wiedziałam, że to już koniec. Po policzkach leciały mi łzy. Już się zbliżał, już prawie leżałam trupem, gdy...Pojawił się Jace! Wbił postaci kołek prosto w serce, po czym mężczyzna upadł na ziemię. Minęło kilka minut, a jego zwłoki zmieniły się w popiół.
   Następnego dnia obudziłam się w nieznanym mi dotąd pomieszczeniu. Pokój przypominał salę szpitalną, ale ze względu na jej gotyckie okna i sufit nie mogło być to miejsce, o którym myślałam. Strasznie bolała mnie głowa. Na krześle obok łóżka siedział Lucas. Wtedy dotarło do mnie, że jestem w ich akademiku. Widząc, że się obudziłam wstał, jakby na porażenie prądu. Chwycił mą dłoń mówiąc :
- Będzie dobrze.
Nie wątpiłam w to, w ogóle co się stało? Przecież nie odniosłam żadnych poważnych obrażeń, tak przynajmniej myślałam dopóki nie zobaczyłam ogromnych ran na rękach, czyli las nie był snem to stało się na prawdę. W drzwiach stał Jace. W odróżnieniu od Lucasa sprawiał wrażenie osoby, której nie interesował mój stan i która chciała, abym jak najszybciej opuściła ich "dom".
    Kiedy Lucas zostawił nas samych nie czekałam chwili i pewna siebie rzekłam :
- Kim był ten człowiek, który wczoraj chciał mnie zabić?! - rzekłam, niemal krzycząc.
- Jaki człowiek? - spytał.
- Nie udawaj idiotę. Wiem, że coś prze de mną ukrywasz i domagam się prawdy, która ma jakiś ze mną związek! - krzyknęłam, wściekła.
Gestem ręki kazał mi być cicho :
- Nie kłamię, tylko żaden człowiek nie chciał cię zabić. Jeśli już to był to wampir, w którym znajduje się jakieś 10% człowieka. W większości okrutnego i pozbawionego wszelkich skrupułów - rzekł, obojętnie.
- Kto? - spytałam, zszokowana.
- Wampir : postać żywiąca się krwią, wróg wilkołaków, zawsze piękna, żyjąca wiecznie...Dopóki ktoś tak uzdolniony jak ja ją nie zabije - odparł, z ironią.
- Wiem z wielu książek czym jest wampir, ale...- rzekłam, mając nadzieję, że to jakiś głupi, nieudany żart.
- Zazwyczaj w książkach przedstawiane są w zupełnie innym świetle. W prawdziwym życiu nigdy nie pokochają śmiertelnika i nigdy nie będą mieć tych kłopotów "kogo wybrać" - rzekł.
Poczułam coś w rodzaju upadku. Przed oczami pojawił mi się ciemny obraz, słyszałam nawoływania, ale z jakieś przyczyny nie mogłam na nie odpowiedzieć.

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 7

   Zamarłam. Kątem oka dostrzegłam, że przybrał obojętny wyraz twarzy. Zrozumiałam, że nie będzie chciał kontynuować tematu. Nagle do pokoju wszedł Lucas :
- Megan, co ty tu robisz? - spytał, zdziwiony.
- Jest moim gościem - odparł, spokojnie Jace.
- Sądziłem...Chciałem się spytać, czy pożyczysz mi pewną rzecz - rzekł, niepewnie Lucas.
- Jaką? - spytał Jace.
- Możemy porozmawiać na osobności? - odparł, niecierpliwie Lucas.
- Jasne, Megan poczekaj na mnie na korytarzu, dobrze? - zwrócił się do mnie Jace.
Bez zastanowienia wyszłam z pokoju.
   Czułam się dziwnie, w końcu zostałam wyproszona. Rozumiałam, że przyjaciele mają między sobą różne sprawy, ale bez przesady. Czy nie mogli z tym poczekać? Oparłam się o ścianę i usiadłam na podłodze. Rozmawiali przez 15 minut, to były najdłuższe minuty w moim życiu! Gdy Lucas wyszedł, a Jace gestem ręki dał znak, że mogę wejść odetchnęłam z ulgą :
- Powinnam już pójść - rzekłam, przekraczając próg pokoju.
- Dopiero weszłaś, a już chcesz wychodzić? - odparł, ze śmiechem.
- Mama będzie się o mnie martwić...- rzekłam, przepraszająco.
- Przecież mówiłaś, że należysz do nastolatków, którym rodzice nie robią awantur za późne przyjście do domu - odparł, ironicznie.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego posłałam mu piorunujące spojrzenie :
- Chciałem ci coś pokazać, ale rzeczywiście jest już późno. Odprowadzę cię do domu - rzekł, ignorując mój wzrok.
Ciekawość zżerała mnie od środka, ale nie chciałam mieć kłopotów. Wściekła na matkę i w pewnym sensie również na blondyna pozwoliłam mu się odprowadzić. Noc była wyjątkowo ciemna i chłodna. Szliśmy główną ulicą, na której i tak ruch uliczny nie należał do dużych. Zaproponował podwózkę jego motorem. Nie odmówiłam. Mówiąc szczerze - nienawidziłam autobusów, a o tej porze na pewno nie siedziały w nich ciekawe osobniki.
   W kolejnych dniach najwięcej czasu spędzałam z Jane. Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie, do domu. Zaakceptowałam zaproszenie, ponieważ byłam bardzo ciekawa jak mieszka. Jace nie ponowił próby pokazania mi czegoś "niesamowitego". Z jednej strony trochę mnie zasmucała jego obojętność, a z drugiej nie miałam na to czasu. Nauka przybrała niespodziewany obrót i jeden sprawdzian gonił drugi, więc każdą wolną chwilę spędzałam nad książkami. Nigdy nie przywiązywałam szczególnej wagi do ocen, być może dlatego, że zawsze szkoła kojarzyła mi się z czymś okropnym. W nowym otoczeniu czułam się swobodnie.
   Stojąc przed ogromną posiadłością Jane nie mogłam wypowiedzieć żadnego słowa.  Wyglądał jak pałac, był ogromnych rozmiarów. Lekko pozłacany złotem, przepiękny, barwny ogród, basen, tarasy. Jej pokój był w kolorze różowym, a miękkie łóżko sprawiło, że chciałam tam zostać na zawsze. Cały pokój wypełniał jasny blask, komódka, ogromna szafa :
- Mam tam tylko rzeczy, które ubieram po domu. Moja garderoba znajduje się w innym pomieszczeniu - rzekła, zasuwając żaluzje.
Nie sądziłam, że Jane może być bogatą osobą. Oczywiście jej strój wyglądał świetnie, więc nie było mowy o żadnej biedzie, ale, żeby była miliarderką?
- Zamówiłam jakieś 10 minut temu ciastka i jeszcze ich nie dostałam. Nienawidzę, gdy służba się tak ociąga, a tak w ogóle to moja mama się nie postarała. Wyobraź sobie, że kupiła mi kieckę tylko za dziesięć tysięcy euro, masakra - rzekła, poważnie.
Zamilkłam. Przed oczyma miałam wizję snopki. Nienawidziłam takich panienek. Nagle Jane się roześmiała :
- Żałuj, że nie widziałaś swojej miny - rzekła.
Odetchnęłam z ulgą i odwzajemniłam jej śmiech swoim. Siedząc razem z nią na jej łóżku i jedząc różne smakołyki przez moment czułam się tak jak by moje problemy nie istniały :
- Wiesz, długo się zastanawiałam czy cię tu zaprosić - rzekła.
- Dlaczego? - spytałam, lekko zaniepokojona.
- Nikt z moich przyjaciół tu nie był. Zawsze bałam się, że gdy zobaczą mój wystrój relacje między nami pogorszą się. Nie będą na mnie patrzyć w sposób "ta zabawna dziewczyna", tylko będą myśleć o materialnych zyskach - odparła, smutno.
- Skoro tak sądzisz, to czemu mnie tu zaprosiłaś? - spytałam, zdziwiona.
- Bo wiem, że nie jesteś taka jak inni - odparła, szybko.
- W takim razie twoim zdaniem jaka jestem? - spytałam.

 

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 6

   Stchórzyłam. Zamiast mu pomóc uciekłam. Przez myśl przechodziły mi najgorsze scenariusze np.Jace leżący cały zakrwawiony na ziemi. Przebiegły mnie dreszcze. Nagle poczułam, że ktoś chwycił mnie za ramię przerażona odwróciłam głowę - Jace!
   Sytuacja lubi się powtarzać, powinnam być zła, w końcu wystraszył mnie nie na żarty. Zamiast tego rzuciłam mu się na szyję, jednak on szybkim ruchem odepchnął mnie od siebie :
- Jace! Ty żyjesz! - krzyknęłam, szczęśliwa.
- Nie róbmy z tego takiej afery - odparł, obojętnie.
- Kto to był? Zrobił ci coś? - spytałam, opiekuńczo.
- Jak widzisz stoję przed tobą w jednym kawałku, ten mężczyzna pytał tylko o godzinę - rzekł, szybko.
- Serio? - odparłam, nie mogąc uwierzyć.
- Tak, a teraz chodźmy. Przecież musisz jakoś trafić do domu - rzekł, idąc w kierunku metra.
   Czułam, że kłamie. Wszystko było zagmatwane. Cieszyłam się, że wreszcie znajdę się w domu. Jechaliśmy w ciszy, która absolutnie mi odpowiadała. Odprowadził mnie, za co byłam mu niezwykle wdzięczna. Staliśmy przed mym domem :
- Dobranoc - rzekł.
- Pa - odparłam.
   W domu panowała zupełna cisza. Na palcach weszłam do kuchni, na moje nieszczęście siedziała tam mama. Wyglądała na nieobecną duchem. Kiedy usłyszała moje kroki natychmiast zerwała się na równe nogi. Jej mina wyrażała gniew. Wzięłam głęboki wdech :
- Gdzie byłaś? - spytała, ponuro.
- Z przyjaciółmi...-odparłam, niepewnie.
- Nie pytam z kim, tylko gdzie - rzekła, lodowato.
Przeszły mnie ciarki, zazwyczaj uchodziła za osobę opanowaną :
- Tańczyliśmy...- odparłam, niepewnie.
- Megan! Do jasnej cholery! Nie pytam się z kim, co robiliście! Tylko gdzie byłaś! - krzyknęła, uderzając ręką w stół.
- W budynku...- odparłam, cicho.
- Jakim?! - spytała, widziałam, że jej cierpliwość dobiegała końca :
- Fajnym - odparłam, zdenerwowana.
Zamachnęła się, jej oczy wyrażały smutek. Zrobiło mi się jej żal :
- Nie pamiętam nazwy, ale była tam impreza. Nic złego się nie działo, świetnie się bawiłam, a jeśli chodzi o alkohol nie wzięłam do ust. Przecież mnie znasz - rzekłam.
- Miałaś wrócić o 23, a jest 24. Zdajesz sobie sprawę, że odchodziłam od zmysłów? Bałam się, że coś ci się stało. Jesteś taka niesprawiedliwa w stosunku do własnej matki - odparła, smutno.
- Zepsuł się nam motor, wracaliśmy na nogach - rzekłam, niemal desperacko.
- Idź do pokoju. Nie myśl, że przejdzie ci to płazem - odparła, wskazując gestem dłoni drzwi.
   Następnego dnia nie rozmawiałyśmy. Próbowałam naprawić sytuację, ale mama była uparta. Poszłam, więc do szkoły z ponurą miną. Na korytarzu dopadła mnie Jane :
- Jak tam po imprezie? - spytała, na przywitanie.
- Lepiej nie pytaj, widziałaś Jace'a? - odparłam, poważnie.
- Nie - rzekła, obojętnie.
    Wieczorem postanowiłam wybrać się na spacer, ku mojemu zaskoczeniu na jednej z ławek w parku siedział Jace :
- Cześć, a ty nie w domu? Sądziłem, że będziesz miała szlaban - rzekł, gdy usiadłam obok niego.
Zastanawiałam się skąd wiedział o mojej kłótni z mamą, w końcu nikomu o tym nie mówiłam :
- Dlaczego miałabym mieć szlaban? - spytałam, zdziwiona.
- Mniejszości nastolatków udaje się uniknąć kłopotów, gdy wraca po północy - odparł, obojętnie.
- Jak widzisz należę do tej garstki - rzekłam, lodowato.
Uśmiechnął się lekko :
- Jace, możesz mi powiedzieć kim na prawdę był ten mężczyzna? - spytałam, po chwili ciszy.
- Nie wiem, pytał tylko o godzinę. Nie pytałem się go o stan rodzinny i status w związku - odparł.
- Doskonale wiesz o co mi chodzi - rzekłam, ponuro.
- Megan, coś ci pokażę - odparł, biorąc mnie za rękę.
   Szliśmy wąskimi uliczkami, nie miałam pojęcia dokąd, ale nie domagałam się wyjaśnień. W końcu dotarliśmy co celu. Moim oczom ukazała się ogromna posiadłość przypominającą zamek :
- Witaj na moim terenie - rzekł, otwierając bramę.
- Mieszkasz tutaj? - spytałam, nie kryjąc zdziwienia.
- Nie sam. Tutaj mieszkają uczniowie, którzy przyjechali z daleka. Luiza i Lucas też tu są - odparł.
Hol był wypełniony świecami. Prowadził mnie dużymi schodami na kolejne piętro. Znaleźliśmy się w pokoju, którego elementami były tylko łóżko i szafa, nie posiadało żadnych dodatków :
- To twój pokój? - spytałam, sadowiąc się na łóżku.
- Aż tak widać? - odparł, ze śmiechem.
- Lubisz utrzymywać porządek - rzekłam, patrząc w sufit.
- Nie mam żadnych zdjęć, ani innych idiotycznych przedmiotów. Nie potrzebne mi to do szczęścia - odparł, poważnie.
- Musisz tęsknić za rodziną - rzekłam, smutno.
- Nie mam rodziny - odparł, lodowato.

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 5

   Szybkim ruchem wyrwałam się z jego objęć, usłyszałam śmiech :
- Jace! Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, zdezorientowana.
- Próbowałem cię zadowolić - odparł, ze śmiechem.
Spiorunowałam go wzrokiem i zeszłam z parkietu. Zmierzałam do wyjścia :
- Gdzie ty się wybierasz? - spytał, stając mi na drodze.
- Jak najdalej od ciebie - odparłam, lodowato.
- Powodzenia - rzekł, z niekrytym uśmiechem.
- Denerwujesz mnie, wiesz? - odparłam.
- Domyślam się - rzekł.
- Wychodzę - odparłam, wściekła.
- Megan, stój! Na prawdę chcę z tobą zatańczyć - odparł, spokojnie.
- Może ja nie chcę? - rzekłam, spojrzał mi prosto w oczy.
Nogi zapadły mi się pod ziemię. Był idealny, normalna dziewczyna dała by się zabić, aby móc spędzić z nim choć jedną chwilę. No tak, ale ja nie byłam do końca normalna. Nim powróciłam do świata rzeczywistego zobaczyłam, że jestem na parkiecie. Co więcej z nim. Muzyka była głośna, rytmiczna. Poruszał się zgrabnie, emocje sięgnęły granic, gdy dotknął mej ręki. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, co oczywiście nie było możliwe. Z nieustającym uśmiechem zbliżył mnie do siebie. Lekko musnął me usta. Oczekiwałam więcej. Jednak na tym przestał. Będąc blisko niego poczułam jego zapach, pachniał czymś czego nie potrafiłam zidentyfikować. Trochę różami, trochę mydłem. W końcu usiedliśmy przy barze :
- Chyba nie było tak źle - rzekł, sącząc drinka.
- Tak...- wydukałam. 
- Wybacz, ale będę musiał cię opuścić - odparł, po chwili.
Nie zdążyłam spytać dokąd idzie, nagle zobaczyłam go w objęciach jakieś blondynki :
- No tak...Może mieć każdą, więc dlaczego miałby zainteresować się mną? - pomyślałam.
Poruszali się seksownie. Zaschło mi w gardle - całowali się.
   Tego było za wiele. Napięcie zeszłam z krzesła i wybiegłam w kierunku drzwi. Stojąc na zewnątrz zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie się znajduję. Nie chciałam wrócić do klubu cuchnącego papierosami i przepełnionego dymem. Zrozumiałam dlaczego Jane unika takich miejsc. Zastanawiało mnie gdzie jest Luiza i Lucas. Może obściskiwali się w jakimś kącie? Kopnęłam znajdujący się blisko mnie kosz. Działałam spontanicznie, z nutką desperacji. Kątem oka dostrzegłam jakąś kłótnię. Podeszłam bliżej. Schowana za ścianą nasłuchiwałam :
- Wynoście się stąd! To nasz teren - krzyknął, ubrany na czarno, blady mężczyzna.
- Przyszliśmy, aby was ostrzec - rzekł, spokojnie opalony, nieco niższy brunet.
- Niby przed czym? - spytała, długowłosa, blondynka.
- Ten jest na wolności - odparł, z powagą brunet.
- To nie możliwe! - krzyknął, blady mężczyzna.
- W związku z zaistniałą sytuacją najbezpieczniej będzie nawiązać tymczasowy sojusz - rzekł, wysoki brunet o ciemnej karnacji.
- Nigdy, chociaż mielibyśmy zginąć, a teraz idźcie tam skąd przyszliście, bo obiecuję wasza krew poleje się po całej ziemi ludzkiej - odparł, wściekły blady mężczyzna.
- Co ty wyprawiasz? - szepnął ktoś mi do ucha.
Przerażona odwróciłam głowę, to był na szczęście Jace. 
   Staliśmy po drugiej stronie. Kłótnia ucichła. Chciałam coś dojrzeć, ale byłam za daleko :
- Nie ładnie podsłuchiwać - rzekł, ze śmiechem.
- Nie ładnie pozostawiać samą siebie dziewczynę, którą się zaproszono i na jej oczach obściskiwać się z jakąś lalunią - odparłam, lodowato.
- Zazdrosna? - spytał, z uśmieszkiem.
- Nie, raczej wściekła. Zawieź mnie do domu - rzekłam, stanowczo.
- Skoro nalegasz, ale mam złe wieści. Motor mi się zepsuł, będziemy zmuszeni iść na nogach jakiś kilometr - odparł, obojętnie.
- Okay, to chodźmy - rzekłam, ponuro.
   Szliśmy, otaczała nas absolutna ciemność. Tylko słabe lampy pomagały nam w dowiedzeniu się gdzie idziemy :
- Nie wiesz o co się kłócili? - spytałam, po chwili.
Zamilkł, zastanawiał się :
- Pewnie chodziło o jakąś błahostkę, nie ważne - odparł, szybko.
- Mówili o kimś, że jest na wolności - rzekłam, z determinacją w głosie.
- Nieistotne - odparł, obojętnie.
Nagle usłyszałam syk, obejrzałam się za siebie - nikogo nie było. Po kilku minutach syczenie się powtórzyło, tym razem Jace również zdenerwowany trzymał się za pas. Z jednego z zaułków wychodził jakiś cień :
- Uciekaj - szepnął Jace.
Nie musiał nalegać zrobiłam to od razu. Biegłam ile sił w nogach. W końcu znalazłam się na jednej z ruchliwych ulic. Odetchnęłam z ulgą, byłam bezpieczna. Jedna myśl nie dawała mi spokoju - co z Jacem i kim była ta postać? No to mamy dwie.

piątek, 7 marca 2014

Rozdział 4

   Następnego dnia próbowałam nawiązać bliższe relacje z Luizą. Nie należało do to rzeczy łatwych, zachowywała się wobec mnie oschle. Unikała dłuższych rozmów. Pewnego dnia spotykając ją w bibliotece uznałam, że być może będzie to moja ostatnia szansa :
- Fajne książki, prawda? - odpaliłam, zdając sobie sprawę, że to co mówię nie posiadało sensu.
Zignorowała moje słowa. Zagryzłam wargę :
- Strasznie dużo trzeba się tu uczyć, męczące prawda? - spytałam, po chwili ciszy.
Odłożyła książkę na stół. Wstała i stanęła prze de mną :
- Nauka przyniesie nam same rezultaty, jest potrzebna do życia, niczym tlen. Z takim podejściem jak teraz nie zajdziesz daleko - odparła, gniewnie, po czym usiadła z powrotem i wczytała się w książkę ponownie.
- Nie to miałam na myśli...Chodziło mi o to, że...Z resztą nie ważne - burknęłam.
- Nie lubisz mnie, prawda? - spytałam, po chwili.
- Powiedzmy, że nie toleruję. To dla mnie nowa, dziwna sytuacja. Zawsze chodziliśmy wszędzie we czwórkę. Teraz pojawiłaś się ty...- rzekła, przerywając.
- Rozumiem...Chyba - odparłam.
- To dosyć skomplikowane. Praktycznie nic do ciebie nie mam, ale nie sądzę, że w przyszłości nawiążemy bliskie relacje - rzekła, poważnie.
- Oczywiście - odparłam, szybko.
Luiza nie kontynuowała rozmowy, więc i ja przestałam. Wyszłam bez słowa z biblioteki. Na korytarzu wzięłam głęboki wdech. 
   W kolejnych dniach starałam się unikać Luizy. Nie wiedziałam jak się w jej otoczeniu zachowywać. Siedząc w "pokoju nastolatków", czyli najbardziej przytulnym miejscu w szkole. Zauważyłam kątem oka Jace'a, który prowadził żywą dyskusję z jakąś rudowłosą - dziewczyną. Nagle podszedł do mnie :
- Czytasz? Interesujące - rzekł, z ironicznym uśmieszkiem.
- Słucham? - spytałam, zdezorientowana.
- Co robisz po szkole? - spytał, ignorując moje pytanie.
- Nie wiem - odparłam, szybko.
- Idziemy z Lucasem i Luizą do Monster. Idziesz z nami? - spytał, obojętnie.
- Co to za miejsce? - odparłam, zdziwiona.
- Nie wiesz? - rzekł, tłumiąc śmiech.
- Nie, więc może mi wyjaśnisz? - rzekłam, z urazą.
- Otóż miejsce, o które się pytasz to klub, w którym są same interesujące osoby - odparł, z uśmiechem.
- Niech zgadnę, ubrani na czarno? - spytałam, z ironią.
- Coś w tym stylu, ale nie tylko. Tak na prawdę każdy może tam przyjść - odparł, spokojnie.
- A Jane? - wtrąciłam.
- Nienawidzi takich miejsc. Uważa, że są tam ludzie, którzy "mają na nas zły wpływ" - rzekł, ze śmiechem.
- Być może ma rację - odparłam, z powagą.
- Może - rzekł, obojętnie.
- Dobra, pójdę - odparłam, odpowiedział uśmiechem. 
- Wiedziałem, że się zgodzisz. Nawet nie trzeba było cię długo namawiać - rzekł, pewny siebie.
- Może powtórzymy całą rozmowę? Chętnie posłucham twoich błagań - odparłam, ze śmiechem.
Zbył moją odpowiedź lekkim uśmiechem.
   W domu przygotowywałam się do wyjścia. Miałam pustkę w głowie, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. To była Jane :
- Jane? Co ty tu robisz? - spytałam, zdziwiona.
- Słyszałam, że idziesz dziś do Monster, a tam nie można się pokazać w byle czym, więc jestem- odparła, wesoło.
- Jane, ratujesz mi życie - rzekłam, szczęśliwa rzucając jej się na szyję.
Kazała mi usiąść na krześle w mojej sypialni. Wyjęła ze swej torby zestaw do makijażu, farbę do włosów i inne płyny. Kiedy skończyła z moją fryzurą, ubrałam suknię, którą przyniosła. Była to czarna miniówka, w której nie czułam się za dobrze. Do tego buty na obcasie, były ładne, ale nie wygodne :
- Aby być piękną trzeba cierpieć - rzekła.
Spojrzałam w lustro. Zdziwiona spojrzałam na swe odbicie. Włosy spięte w kucyk, posiadały czerwone pasemka. Wyglądały idealnie. Lekki makijaż dodawał mi kobiecości. Sukienka i buty idealnie do siebie pasowały, a rękawiczki uzupełniały całość. Pocałowałam Jane w policzek. Na pożegnanie otrzymałam od niej :
- Trzymaj się i miłej zabawy! 
     Na chłopaków i Luizę czekałam przed domem. Nagle podjechał czerwony motor, a na nim Jace :
- Nieźle wyglądasz - rzekł, na przywitanie.
Odpowiedziałam uśmiechem.
Jechaliśmy w ciszy, trzymając się jego brzucha czułam jak czasem napina mięśnie. Zestresowana cieszyłam się, gdy dojechaliśmy do celu. Przed klubem czekali Luiza z Lucasem. Dziewczyna wyglądała świetnie, ale na mój widok mina jej zrzędła. Lucas również nie wyglądał najgorzej. Wchodząc do klubu serce dudniło mi jak oszalałe. Pomieszczenie było napełnione dymem, sala była ogromnych rozmiarów. Większość była ubrana na czarno, ale były wyjątki.
   Luiza i Lucas od razu ruszyli na parkiet. Jace zniknął mi z oczu. Postanowiłam się czegoś napić. Muzyka wpadała w ucho. Ruszyłam na parkiet i zaczęłam tańczyć. Nagle poczułam czyiś uścisk - Jace!

środa, 26 lutego 2014

Rozdział 3

   Jane czekała w altanie. Próbowałam wyglądać tak jakby nic się nie stało, bez rezultatów. Nadal trawiłam słowa dyrektor :
- Co jest? - spytała, zaniepokojona Jane.
- Nic - odparłam, niepewnie.
- Widzę, że coś się stało. Co chciała Bell? - spytała, zdenerwowana.
- Tłumaczyła mi zasady, które do miłych nie należą -skłamałam.
- Zwykle mówi to przed zajęciami. Przechodzi jakąś przemianę, czy jak? Nie przejmuj się. Ja telefonu używam nawet na lekcjach i nikt z nauczycieli się jeszcze nie skapnął - rzekła, śmiejąc się.
Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że jedno kłamstwo rodzi kolejne. Jeśli to co mówiła Bella było prawdą, to dobrze zrobiłam. Wmawiając sobie tę durną wymówkę czułam się nieco lepiej. W trakcie drogi do pizzerii Jane mówiła jak najęta. Na początku uważnie ją słuchałam, po jakimś czasie przestałam.
   W miejscu, gdzie jadłyśmy sytuacja nie uległa zmianie. Dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest wegetarianką, boi się krów i nienawidzi frytek, a tym bardziej ziemniaków. 
    Wieczorem siedząc nad pracą domową do mojego pokoju weszła mama, niosła tacę babeczek :
- Pomyślałam, że jesteś głodna - rzekła, kładąc tacę na biurko.
- Nie do końca, ale dla twoich pyszności znajdę jeszcze jakieś wolne miejsce - odparłam, z uśmiechem.
- Mam coś dla ciebie, taki mały prezent - rzekła, po chwili.
Położyła prze de mną dżinsowy plecak, ozdobiony w niektórych częściach ćwiekami : 
- Dziękuję - burknęłam, zdziwiona.
- Nie podoba ci się? - spytała, smutno.
- Jest piękny, idealny wręcz - odparłam, zachwycona.
- Cieszę się, że tak uważasz. Nie należał do tanich - rzekła, szczęśliwa.
- Naprawdę nie trzeba było...- tłumaczyłam, zakłopotana.
- Córeczko. Nigdy cię nie rozpieszczałam, zawsze z ojcem trzymaliśmy cię na dystans. Uwierz, że my cię naprawdę BARDZO, ale to BARDZO kochamy. Nie zachowywaliśmy się jak prawdziwi rodzice. Liczyliśmy, że dając ci wybór wychowamy cię na samodzielną, odważną dziewczynę. Teraz widzę, że popełniliśmy błąd. Przykro mi, że twoje życie wyglądało nie tak jak innych dzieci - rzekła, opiekuńczo.
Zaczęły mi po policzkach spływać łzy. Z jednej strony cieszyłam się, że żałują swego postępowania. Z drugiej strony przypomniały mi się drastycz ne sytuacje z czasów, gdy byłam dzieckiem. Dodatkowo nie byłam pewna, czy słowa były wypowiedziane szczerze. W końcu ojciec się nie zjawił na tej rozmowie. Ostatecznie przekonały mnie płacz mamy :
- Mamo, dlaczego taty nie ma z nami? - spytałam, drgającym głosem.
Odetchnęła z ulgą : 
- Wyjechał w sprawach służbowych do Portugalii - odparła.
Zamilkłam. Nie chciałam kontynuować rozmowy. Zbyłam mamę zwykłym "Wybaczam". 
    W szkole Jane była mocno podekscytowana :
- Megan! Musisz poznać moich przyjaciół! - krzyknęła, wesoło.
Pobiegła trzymając mnie za rękę do stołówki. Podeszłyśmy do stolika znajdującego się na środku sali. Siedziała tam grupka nastolatków :
- Hej. Chcę wam kogoś przedstawić - rzekła, skacząc z radości Jane.
- Jane, spokojnie, bo jeszcze sobie, albo nam coś zrobisz - odparła, śmiejąc się dziewczyna w idealnie prostych, czarnych włosach, posiadająca lekkie rysy twarzy niczym anioł.
- Megan, poznaj Luizę - rzekła, ignorując zaczepki Jane.
- To Lucas - dodała, po chwili wskazując ręką na chłopaka w czarnych włosach. 
- Witam - odparł, ze śmiechem.
Jane chciała przedstawić kolejnego młodzieńca, ale ten ją ubiegł :
- Mów mi Jace - rzekł, patrząc swymi niebieskimi oczami. Jego blond włosy sprawiały, że poczułam gęsią skórkę. Zdecydowanie wyglądał lepiej niż Lucas.
Odpowiedziałam mu szczerym uśmiechem.
   Podczas uśmiechu zainteresował mnie pewien męski osobnik siedzący przy stole znajdującym się w kącie. Odnosiłam wrażenie, że obserwował nasze miejsce, mówiąc jaśniej - nas :
- Jane, kim jest tamten chłopak? - spytałam, unikając jego spojrzenia.
- To Mick. Obiekt westchnień wszystkich dziewczyn w szkole. Wyjątkiem jestem ja i Luiza - odparła, z pogardą.
Kątem oka spojrzałam w jego stronę - uśmiechał się. Nie był to przyjemny wyraz twarzy, tylko denerwujący uśmieszek. 

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 2

   Stojąc przed ogromnym budynkiem nie kryłam zdziwienia. Szkoła ta wyglądała zupełnie inaczej od mojej starej - miała duszę. Wjeżdżano się przez ogromną bramę, budynek otaczał gęsty las, niedaleko niego znajdowała się kaplica, a po drugiej stronie bajeczna altana. Za warstwą drzew ogromne boisko. Szkoła zaś była duża, w stylu wiktoriańskich pałaców. W środku wygląd nowoczesny, na wprost drzwi wejściowych, przy końcu korytarza znajdowały się duże schody. Sale były wielkich rozmiarów i bogato ozdobne. Zagłębiając się dostrzegłam część, która przypomina wnętrze starego, tajemniczego domu - tam uczniowie spędzali przerwy. Muszę przyznać, że było to miejsce przytulne. Najbardziej fascynująca okazała się biblioteka, posiadająca mnóstwo regałów, książek, miejsc do czytania.
   Po całej szkole oprowadziła mnie dyrektor. Siedząc z nią w jej gabinecie byłam trochę zestresowana :
- Jak ci się podoba nasza szkoła? - spytała.
- Idealne miejsce - odparłam, nie kryjąc zachwytu. 
Uśmiechnęła się :
- Tu masz rozkład zajęć, każdego dnia taki sam. Jak przystało na londyńską szkołę panują tu pewne zasady. Obowiązuje zakaz używania telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych. Nie wolno opuszczać sprawdzianów, za opuszczenie tej metody sprawdzania otrzymuje się jedynkę, której nie można poprawić. Uczniowie ze średnią mniejszą niż 5:0 zostają wyrzuceni. Należy zawsze nosić mundurek, nie przyjmujemy spóźnień i za każde złamanie choćby jednej z tych zasad grozi wydalenie ze szkoły - rzekła, poważnie.
Zamurowało mnie. Bajeczny świat okazał się koszmarem. Wiedziałam, że długo tam nie posiedzę :
- Dobrze proszę pani - odparłam, po chwili.
- Mów mi Bella, do wszystkich nauczycieli zwracamy się na TY - rzekła, wesoło.
Zrobiłam dziwną minę. Kiwnęłam twierdząco głową :
- Wierzę, że sobie poradzisz. Pamiętaj, aby każdego dnia po szkole do mnie przychodzić i mówić jak było - odparła, patrząc w okno.
- Dobrze, mogę już iść? - spytałam, niepewnie.
- Tak - odparła, po czym wyszłam.
   Ta rozmowa była dziwna. Idąc na lekcję biologi spotkałam małą, zabieganą dziewczyną, która na mnie wpadła :
- Przepraszam - rzekła, szybko.
Uznałam, że być może jest w moim wieku i podążyłam za nią. Nauczyciel okazał się być człowiekiem pozytywnie nastawionym do życia. Biologię lubiłam już wcześniej, tamtego dnia ją pokochałam. 
   Siedząc na korytarzu dostrzegłam z jakąś koleżanką tamtą dziewczynę, która chyba zauważyła, że ją obserwuję, bo szybkim ruchem znalazła się obok mnie :
- Hej, to na ciebie ostatnio wpadłam. Wybacz, nie potrafię zdążyć na tę lekcję. Zawsze mam coś ciekawego przed nią, coś co sprawia, że nie mogę skupić się na dotarciu - rzekła, ze śmiechem.
- Spoko, nie ma sprawy - odparłam, uważnie dobierając słowa.
- Nazywam się Jane, a ty? - spytała, wesoło.
- Megan - odparłam, niepewnie.
- Nigdy cię tu nie widziałam - rzekła, zaciekawiona.
- To mój pierwszy dzień w szkole - oznajmiłam, spoglądając na jej brąz włosy upięte w  kok. 
- Oficjalnie zyskałaś nową przyjaciółkę - odparła, z uśmiechem.
- Od dawna się tu uczysz? - spytałam, lekko zdziwiona. 
- Od pierwszej klasy, czyli 9 lat. Muszę ci powiedzieć, że ta szkoła nie jest taka zła. Oczywiście są osoby, które lepiej ignorować, ale na takiej zasadzie działa ta organizacja - odparła, wesoło.
- W poprzedniej miałam to samo, więc nie udało ci się mnie zaskoczyć - rzekłam, z uśmiechem.
- Tutaj większość to naprawdę super ludzie, są tylko trzy osoby doprowadzające do szału, ale one nie potrafią nic złego powiedzieć w prost - odparła, z pogardą.
- Tzw. ciche myszki? - spytałam.
- Raczej ciche szczury - odparła, ze śmiechem.
Odpowiedziałam tym samym. Jane była gadatliwa, zabawna. Spędzanie z nią czasu było przyjemnością. Lekcje minęły na rozmowie z nowo poznaną osobą :
- Co robisz po szkole? - spytała, pakując książki do plecaka.
- Będę siedzieć przed komputerem licząc, że wydarzy się coś ciekawego - rzekłam, z ironią.
- Mam pomysł! Niedaleko jest świetna pizzeria, a że nie chcę jeść kolejnego dania mojej mamy to może wybierzemy się na porządną, wegańską? - odparła, wesoło.
- Chętnie - rzekłam, z uśmiechem.
Spostrzegawszy, że wszyscy uczniowie opuścili klasę w pośpiechu zmierzałyśmy ku wyjściu. Nagle Bella kazała mi niezwłocznie udać się do jej gabinetu :
- Czekam w altanie - rzekła, współczująco Jane.
   Siedząc na przeciwko dyrektorki z niecierpliwieniem czekałam na rozwój wydarzeń : 
- Herbaty? - spytała, spokojnie.
- Nie, dziękuję - odparłam, nieco gniewnie.
- Coś się stało? - spytała, zmartwiona.
- Nic złego, tylko jestem z kimś umówiona, więc czy możesz streścić to co chcesz mi przekazać? - odparłam, stukając w stół.
- Z kim? Gdzie? W jakim celu? - spytała, skupiona.
- Z Jane, na pizzę, po prostu chcemy spędzić ze sobą popołudnie - odparłam, zdezorientowana.
- Jane, ach Jane! Uważaj na nią. Ma problemy z alkoholem. Dwa razy próbowała sobie odebrać życie. Staraj się z nią nie kłócić, to źle na nią wpływa i nie wypytuj o ojca - rzekła, poważnie.
Zaniemówiłam. Osoba, o której mówiła Bella wydawała się być zupełnie innym człowiekiem. Zdziwiło mnie, że o takich sprawach rozmawia ze mną dyrektor :
- Jane to tryskająca pozytywną energią dziewczyna, a nie psychiczna nastolatka - odparłam, oburzona. 
- Oczywiście, ale czasem ma momenty załamania - rzekła, z ironią.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie widziałam sensu w wypowiadanych przez Bellę rzeczach :
- Dobrze, że się przyjaźnicie. Szczerze mówiąc liczyłam na to. Miej na nią oko, gdy zauważysz coś niepokojącego bezwłocznie mi to zgłoś. Po za nią poznałaś kogoś jeszcze? - rzekła, po chwili. 
- Nie...- odparłam, wystraszona. 
Czułam, że brakuje w tej szkole wolności. Wiedziałam, że każdy mój ruch był kontrolowany. Byłam durnym pionkiem, nad którym dyrektorka miała pełną władzę : 
- Pamiętaj o tym co ci powiedziałam i nie mów o naszej rozmowie NIKOMU - rzekła, stanowczo.